Plany wzięcia udziału w biegu na Babią Górę narodziły się
już pod koniec lipca, gdy byłem jeszcze cienki jak dupa węża. W przeciwieństwie
do biegów alpejskich, w których brałem udział rok temu, do tego nie
przygotowywałem się w żaden specjalny sposób, w tym roku skupiłem się tylko na
BnO, ale cóż to przecież tylko bukiet zwykłych róż.
Stojąc na starcie trzeciego w życiu biegu alpejskiego nie
odczuwałem żadnej presji, miałem pobiec dla fanu, dla poprawy nastrojów po dolnośląskiej
klęsce, katastrofie („Mareczku średnio? To była katastrofa, to była klęska” –
WD 23.07.2011 przyp. red.). Wracając do startu, to został on opóźniony około
pół godziny, dzięki czemu przez 5 na 6 biegów w najważniejszej części sezonu
nie wykonałem właściwej rozgrzewki. Tym razem grzałem się ponad godzinę, dzięki
czemu na starcie stałem lekko wyziębiony : )
Ale po raz kolejny wracając do startu, po minucie ciszy
, wreszcie ruszyli!
Pierwszy kilometr, lekko pod górkę, za panią Dominiką – 3:45.
Mocno, ale z ogromną rezerwą. Gdy skończył się asfalt, powoli sklejałem drugą
grupą. Tempo grupy również było dość odpoczynkowe, ale mi odpowiadało. Nagle
zza pleców wyskoczył Piotr Koń („czuję się dobrze, trzymam plecy”). Pierwszy
posiłek miał miejsce po 4,5 kilometra, tam bardziej doświadczony rywal znacznie
mi odskoczył, a mi pozostała walka tak, jak rok temu na Perłach z Darkiem
Markiem.
Tempo z mojej strony było szarpane, cholerne przewyższenie
dawało ostro popalić, jednak do Markowych Szczawin (7 miejsce) obyło się bez
większych kłopotów, później zaczęła się zabawa! Najpierw taka ściana, że biec
się nie dało, a efektywny marsz był niemożliwy przez ogromny ból pleców;
później chwila zawahania gdyż na rozstaju dróg nie wiedziałem gdzie biec i
wreszcie komunikat od dwójki schodzących z góry wolontariuszy:
„Zawody odwołane, biegniecie na własną odpowiedzialność”
i dodaniu
„To nie ma sensu, zmarzniecie tylko”
Owszem nie ma sensu walczyć w Mistrzostwach Polski, gdy
można zmarznąć.
Patrzę na rywali (była już nas czwórka), oni ani myślą o
zejściu. Gdybym był sam to z takim doświadczeniem, po usłyszeniu takiego komunikatu,
pewnie bym nie ryzykował. Ale było nas czterech i zaczęła się zabawa! Pizgało
jak skurczybyk i „walka do ofiary życia mego” zamieniła się w „walkę o życie”.
Nie biegłem już po jak najlepszy czas, trudno było już mówić o walce z
przeciwnikami, liczyło się tylko jedno: dobiec do mety!
*widoczność mniej więcej była taka
W końcu udało się dobiec, udało się po raz pierwszy w życiu
zdobyć Babią Górę, udało się zostać 7 seniorem w kraju , udało się udowodnić
sobie, że naprawdę na dużo mnie stać!
Wracając jeszcze do samej rywalizacji, z naszej czwórki
która biegła razem, pierwsi przybiegli Ci trochę więksi, bardziej odporni na
wiatr, po raz pierwszy w bieganiu przydało się to, że kawał ze mnie grubasa xd Samego przebiegu rywalizacji na ostatnich metrach nie pamiętam, skupiałem się tylko na tym, by osiągnąć szczyt. I gdzieś na tym szczycie góry wszyscy się spotkaliśmy, wszyscy zadowoleni, szczęśliwi, to koniec, udało się!
*siódme miejsce czasem cieszy bardziej niż szóste
1.K.Jastrzębski
1.B.Przedwojewski
3.P.Czapla
4.P.Koń
5.S.Lepiarz
6.P.Biernawski
7.M.Garbacik
8.D.Marek
9.J.Wąsowicz
10. D.Wosik
11. R.Faron
12. S.Góra
13. P.Dybek
14. D.Wiśniewska-Ulfik
15. P.Sobczyk
Kolejnym targetem było schronisko, 25 minut zbiegu, w stanie
konkretnego wyziębienia i cudowna herbatka. Następnym celem było pozostać
zdrowym, to również się udało. Dobry weekend, wspaniała przygoda, jeszcze wrócę
by walczyć w biegu alpejskim, może o TOP6. See you soon!
Podsumowując, pierwsze trio tej jesieni: dwa bardzo dobre starty, dwa średnio-słabe i dwa tragiczne, w najważniejszym momencie. Jest niedosyt, ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa!
A dziś dedykacja dla tych, którzy lubią poezję śpiewaną: