środa, 30 września 2015

Gdzieś na szczycie góry spotkamy się...

Plany wzięcia udziału w biegu na Babią Górę narodziły się już pod koniec lipca, gdy byłem jeszcze cienki jak dupa węża. W przeciwieństwie do biegów alpejskich, w których brałem udział rok temu, do tego nie przygotowywałem się w żaden specjalny sposób, w tym roku skupiłem się tylko na BnO, ale cóż to przecież tylko bukiet zwykłych róż.

Stojąc na starcie trzeciego w życiu biegu alpejskiego nie odczuwałem żadnej presji, miałem pobiec dla fanu, dla poprawy nastrojów po dolnośląskiej klęsce, katastrofie („Mareczku średnio? To była katastrofa, to była klęska” – WD 23.07.2011 przyp. red.). Wracając do startu, to został on opóźniony około pół godziny, dzięki czemu przez 5 na 6 biegów w najważniejszej części sezonu nie wykonałem właściwej rozgrzewki. Tym razem grzałem się ponad godzinę, dzięki czemu na starcie stałem lekko wyziębiony : )

Ale po raz kolejny wracając do startu, po minucie ciszy


, wreszcie ruszyli!



Pierwszy kilometr, lekko pod górkę, za panią Dominiką – 3:45. Mocno, ale z ogromną rezerwą. Gdy skończył się asfalt, powoli sklejałem drugą grupą. Tempo grupy również było dość odpoczynkowe, ale mi odpowiadało. Nagle zza pleców wyskoczył Piotr Koń („czuję się dobrze, trzymam plecy”). Pierwszy posiłek miał miejsce po 4,5 kilometra, tam bardziej doświadczony rywal znacznie mi odskoczył, a mi pozostała walka tak, jak rok temu na Perłach z Darkiem Markiem.


Tempo z mojej strony było szarpane, cholerne przewyższenie dawało ostro popalić, jednak do Markowych Szczawin (7 miejsce) obyło się bez większych kłopotów, później zaczęła się zabawa! Najpierw taka ściana, że biec się nie dało, a efektywny marsz był niemożliwy przez ogromny ból pleców; później chwila zawahania gdyż na rozstaju dróg nie wiedziałem gdzie biec i wreszcie komunikat od dwójki schodzących z góry wolontariuszy:

„Zawody odwołane, biegniecie na własną odpowiedzialność”

i dodaniu

„To nie ma sensu, zmarzniecie tylko”

Owszem nie ma sensu walczyć w Mistrzostwach Polski, gdy można zmarznąć.

Patrzę na rywali (była już nas czwórka), oni ani myślą o zejściu. Gdybym był sam to z takim doświadczeniem, po usłyszeniu takiego komunikatu, pewnie bym nie ryzykował. Ale było nas czterech i zaczęła się zabawa! Pizgało jak skurczybyk i „walka do ofiary życia mego” zamieniła się w „walkę o życie”. Nie biegłem już po jak najlepszy czas, trudno było już mówić o walce z przeciwnikami, liczyło się tylko jedno: dobiec do mety!

*widoczność mniej więcej była taka

W końcu udało się dobiec, udało się po raz pierwszy w życiu zdobyć Babią Górę, udało się zostać 7 seniorem w kraju , udało się udowodnić sobie, że naprawdę na dużo mnie stać!

Wracając jeszcze do samej rywalizacji, z naszej czwórki która biegła razem, pierwsi przybiegli Ci trochę więksi, bardziej odporni na wiatr, po raz pierwszy w bieganiu przydało się to, że kawał ze mnie grubasa xd Samego przebiegu rywalizacji na ostatnich metrach nie pamiętam, skupiałem się tylko na tym, by osiągnąć szczyt. I gdzieś na tym szczycie góry wszyscy się spotkaliśmy, wszyscy zadowoleni, szczęśliwi, to koniec, udało się!

*siódme miejsce czasem cieszy bardziej niż szóste


1.K.Jastrzębski
1.B.Przedwojewski 
3.P.Czapla
4.P.Koń
5.S.Lepiarz
6.P.Biernawski
7.M.Garbacik
8.D.Marek
9.J.Wąsowicz
10. D.Wosik
11. R.Faron
12. S.Góra
13. P.Dybek
14. D.Wiśniewska-Ulfik
15. P.Sobczyk

Kolejnym targetem było schronisko, 25 minut zbiegu, w stanie konkretnego wyziębienia i cudowna herbatka. Następnym celem było pozostać zdrowym, to również się udało. Dobry weekend, wspaniała przygoda, jeszcze wrócę by walczyć w biegu alpejskim, może o TOP6. See you soon!

Podsumowując, pierwsze trio tej jesieni: dwa bardzo dobre starty, dwa średnio-słabe i dwa tragiczne, w najważniejszym momencie. Jest niedosyt, ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa!

A dziś dedykacja dla tych, którzy lubią poezję śpiewaną:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz