Dzień po powrocie z tygodniowego zgrupowania w Żelazku,
gdzie przygotowania do longa trwały w najlepsze, a w trakcie piątkowego
treningu mało brakło, aby… no właśnie, żołądek bolał bardzo… Wróciliśmy do
rzeczywistości, czas było zoorganizować IV edycję Grand Prix Krakowa w Biegach
Górskich. Tym razem pogoda znowu dopisała, frekwencja też, a atmosfera jak zwykle była doskonała.
Ale po kolei. Jak zwykle trzeba było wstać grubo przed 6
(jakoś wyjątkowo lubię to wstawanie przed GPK), zbudować całe centrum zawodów
(tym razem padł chyba jakiś nieoficjalny rekord, o 8:40 prawie wszystko było
gotowe) i można było ruszyć do boju. Tym razem nie biegłem „Aż do ofiary życia
mego”, tylko „Dla Ciebie, bo naprawdę na dużo mnie stać”. Walka przez całą
trasę była bardzo zacięta: z zawodnikami o zwycięstwo, z samym sobą i
korespondencyjny pojedynek z chłopakami o buty, które były stawką zakładu. Przybiegłem na metę, patrzę na
zegarek 22:38(22:36 na wynikach) – so good. I jest uczucie małego spełnienia,
pomimo ciężkich warunków na trasie, jest 41 sekund
lepiej niż mój najlepszy dotąd performance na ukochanej pętli.
1. Maciej Broniatowski 22:12
2. Marcin Świerc 22:29
3. ich 22:36
Na marcowej edycji, być może warunki będą lepsze niż dzisiaj
i mam nadzieję, że uda mi się zmienić powyższą kolejność. A już w następną sobotę kolejne wyzwanie, ale o tym wkrótce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz