środa, 5 kwietnia 2017

Na półmaratonach

Przed okres zimowym, planując treningi, wyznaczyłem sobie kilka startów docelowych. Jak trenowanie samo w sobie jest super i w ogóle, to zawsze fajnie jest mieć jakiś cel, jakieś wyzwanie.

I tak pierwszym wyzwaniem miał być Zimowy Półmaraton Gór Stołowych, do którego z założenia miałem się przygotowywać głównie treningami na hali, jak i długimi rozbieganiami. Dwie foteczki (jedna świeżo z instagrama) z jednego z nich!



Jadąc na ZPGS w markowej strzale, po nudnych ćwiczeniach z ZZL (bardzo przepraszam panią Kubicę, jeśli pani to czyta niech pani wie: pani była świetna, tylko materia dość średnia) i porcji makaronu z La Pasta (polecam tanio, a całkiem smacznie), czuć było taką fajną lekką nerwówę jak za juniora. Kiedyś jadąc na MP była taka delikatna napinka, cały zeszły rok z grubsza na wy.. na luzie ; ) Po odebraniu pakietów, wracając z Pasterki na kwatery, mieliśmy przyjemność wypychać czyjeś auto z rowu (Pozdro dla fajnych ziomków). Także sratata trening, kolacja, spanie, rozgrzewka… i "ruszamy w miasto do boju"!


Na początku, zaliczyłem niestety glebę, przez co pierwszy kilometr biegło się bardzo ciężko. Z czasem pomału do przodu, trasa była malownicza, dystans długi, śniegu tony, nic tylko się bawić! Około czwartego kilometra minąłem Mareczka, z dwa kilometry później byłem już w trójce. Cały czas podążał za mną kolega w niebieskiej kurtce, koło dziewiątego kilometra dał mi na chwilę zmianę. 


W ten o to sposób mijaliśmy kolejne kilometry, doganiając Jaśka, aż nagle… po pewnym czasie zorientowaliśmy się że od dość dawna nie ma już żadnych oznaczeń, a przed nami są już tylko jedne ślady. Jak się później okazało cała trójka (z miejsc 2-4) od jakiś 2 kilometrów była poza trasą. Szlag! My już byliśmy trochę zarąbani, a organizator nie zabezpieczył wystarczająco zbiegu z głównej drogi. Także po zabawie, nie dowiedzieliśmy się kto z naszej trójki stanąłby na podium (przewaga nad resztą stawki była już bardzo duża), ponad 15 km wysiłku w śniegu po łydki poszło w cholerę, a pierwszy cel popłynął w siną dal...


Z uwagi na to, że ta notka będzie przydługawa to na rozważania na temat organizacji zostawię sobie cały kolejny wpis, a będzie o czym pisać!

Kolejnym półmaratonem, z którym przyszło się mi zmierzyć, był RomaOstia Halfmarathon. Tym razem bieg miał być już bardziej serio sprawdzianem mojej formy. Niestety przygotowania nie przebiegły tak jak sobie wymarzyłem i zawody musiałem potraktować bardziej na luzie. Gdyż jak to trener kiedyś wspominał: „Z gówna bata nie ukręcisz.” lub bardziej biblijnie „Z pustego to i Salomon nie naleje.”.

Była to też fajna okazja by zobaczyć Rzym w dwa dni i spędzić pierwsze od 5 lat wakacje z moją familią (i z kuzynem Gajkowskim). Nie może zabraknąć, więc kilku foteczek z turystycznej części świetnego wyjazdu (który też był dla mnie fajnym chillem po zakończonym GPK).







W trakcie kumulacji


rozkminialiśmy z Gajkiem na jaki czas mam pobiec i zgodnie stwierdziliśmy, że czas Jaśka z Półmaratonu Królewskiego może być dobrym wyznacznikiem. I tak też zacząłem, po 3:50. 



Kolejne kilometry, wśród włoskich mastersów („zawodników przyjeżdżającym na Wawel Cup by spędzić tam jesień swojego życia” – cytując klasyka, czyli mnie) mijały spokojnie. Na biegu nic mnie nie bolało, wciąż udawało mi się utrzymywać stabilne tempo. Lekki kryzys przechodziłem pomiędzy 17., a 20. kilometrem, by na sam koniec przyspieszyć. Z tego ostatniego kilometra mogę być naprawdę zadowolony, udało się ładnie zmobilizować. Jako ciekawostkę powiem, że był to jedyny kilometr, który pokonałem szybciej niż na zeszłorocznej Marzanie ; ) Nie da się ukryć, w porównaniu z zeszłym rokiem, jestem dwa poziomy niżej.


Po biegu gratulacje należą się:

- kochanej mamusi, która zbliżyła się do hardkorowej życiówki, ustanowionej podczas szalonego biegu z wujkiem Kaszowskim!

- kochanego tatusia, który z kota zamienił się w tygrysa i przebiegł swój pierwszy półmaraton, i to jak!

- kuzyna Gajkowskiego, który fajnie zrealizował swój plan treningowy, dopiął swego i z formą trafił na start docelowy!

- mojej dziewczyny Garminy/przyjaciela Garmina, który po biegu pokazał 21,1km – szacun dla Ciebie skarbie.

- zespołu organizatorów, o tym szerzej w kolejnym poście. Biurem zawodów sprawnie dyrygowała Bogusia Słońska, Tomek Polewka robił dobrą atmosferę na starcie, Paweł Wójcik, Madzia Topór i Antosia Słońska sprawnie odbierali worki w wagonach, trener Włodek dobrze oznakował trasę, a Kasia Bugaj doskonale ogarnęła depozyt. Tylko Ania Karnia zamówiła trochę za mało przenośnych toalet. Brawa dla Was, czuć było, że jest się na naprawdę dużej imprezie, na półmaratonie w dużej europejskiej stolicy!


Mimo, że wpis był z założenia raczej o półmaratonach, nie może zabraknąć krótkiej wzmianki o AMP-ach. Wreszcie będę blogaskowo na bieżąco! Aby za bardzo nie przedłużać, ruszyłem odpowiednio, niestety na drugim i trzecim kilometrze trochę za bardzo poniosły mnie emocje. Do mety dobiegłem zarąbany, jak za dawnych dobrych lat. HR 190/197


Przełajową trasę ok. 9 kilometrów (różnie wychodziło ludziom - mniej lub więcej) pokonałem w 32:27, przegrywając niedużo z Jaśkiem i Staszkiem Jaźwieckim (dawnym konkurentem w biegach alpejskich), nie aż tak dużo z Radziem i Adamem Bednarzem oraz bardzo dużo z Crisem Wołowczykiem. Co Cris jest mocny! Ogólnie wyjazd bardzo fajny, sportowo nieźle, atmosfera bardzo dobra. Na pewno to nie był mój ostatni wyjazd z UJ-otem. Ahoj!



Widać kolejny mały kroczek na przód, kolejny tydzień był bardzo intensywny, ten jest już luźny i zobaczymy – chciałbym się dobrze bawić, czuć flow i ukończyć tego ultralonga w dobrym tempie ;) #roadtoDylweskieWzgórza #High5 #będęcierpieć

I jeszcze porcja foteczek, tym razem podróżujemy szlakiem jurysprudencji. Poniżej włoski Sąd Najwyższy i łódzki WSA.



I już na sam koniec standardowe pozdrowienia, tym razem na zdjęciu widniej Szymek, który ostatnio stwierdził, że „fajnie czyta się cycowego blogaska”. Szymek to kolega z lat młodości (na zdjęciu uchwycony w dwuznacznej sytuacji), który jest jak zdrowie i ma mnóstwo różnych pseudonimów. Legendy głoszą, że wkurza po alkoholu, ale tak naprawdę wszyscy go lubimy i kochamy (oczywiście tak po kumplowsku). Pozdro Szymnio, Diofancie, Ememensie, Murarzu i Wozie Policyjny!