Już po zaprzestaniu treningów, po ostatecznych zdechnięciu
ostrygi, miałem okazję zadebiutować w barwach nowego klubu – AZS UJ. Tym razem
okazało się, że jednak nie do końca wyzdrowiałem po BJC i wykres funkcji mojej
formy zmierzał do dolnego ekstremum. Po osiągnięciu limesa równego 0, liczę na
wzrost dyspozycji i na… bardziej godne reprezentowanie mojej uczelni. Jakby nie
patrzeć czasy, gdy na zawodach licealnych na 1500m przybiegałem 100 metrów
przed drugim bezpowrotnie minęły.
Obwód brzuchatych łydki wciąż spory!
Na zawodach była nawet dawna królowa polskiej orientacji!
W międzyczasie rozpoczęła się kolejna edycja Grand Prix
Krakowa w Biegach Górskich, pierwszy bieg, który organizowałem, a nie brałem w
nim udziału. Ale szczerze to jakoś nie gryzło mnie to specjalnie. Moja forma i
stan zdrowia i tak nie pozwoliłyby na przebiegnięcie tak trudnej trasy w
jakimkolwiek czasie. W trakcie zawodów czas umilały mi długie rozmowy z panią
Barbarą, dotyczące poprawy jakości organizacji naszych zmagań. Dziękuję za
wszystkie uwagi!
Słynny na całą Polskę baner!
Przechodząc już do samego tytułu tekstu (mimo że ten typ
muzyki zdecydowanie nie należy do moich ulubionych), chciałbym wcielić sens
tych słów w moją biegową stronę życia. Po tym jak moja dyspozycja była już na
absolutnym dnie, chciałem sobie poprawić humor na Jedenastce
Niepodległościowej. W trakcie biegu czułem się dobrze, gdy zaczął się podbieg źle, gdy napiłem
się wody tragicznie. Jednak pomimo tego, że czas był gorszy niż rok temu (mam
nadzieję, że jest to krok w tył, by zrobić dwa do przodu), biorąc pod uwagę
różne okoliczności związane z tym start jestem umiarkowanie zadowolony.
1. Bogdan Semenowycz 36.46
2. Andrzej Lachowski +0.29
3. Oleksandr Łabziuk +0.41
...
10. Michał Garbacik +5.51
Jest i mina przed zgonowa!
Cieszę się z małych rzeczy:
-cieszę się, że mogłem w tak cudowny sposób uczcić naszą
niepodległość
-cieszę się, że byłem w stanie przebiec 11 kilometrów
-cieszę się, bo zaliczyłem jednego z najbardziej
spektakularnych zgonów w mojej biegowej karierze
-cieszę się, bo wiem, że nie jest jeszcze aż tak źle
-cieszę się, bo wiem, że bez kataru będę biegał szybciej
-cieszę się, z zajebi*tych makrourazów w dzień po biegu (nie polecam nie iść na
roztruchanie po biegu)
- i wreszcie cieszę się, bo jak mawia tytuł najbardziej
poczytalnego posta na cycowym blogasku „Każdy z nas jest Odysem, co wraca doswej Itaki”, wiem, że wrócę i gdy zacznę trenować będę umiał cieszyć się z
małych rzeczy, a dzięki temu przyjdzie czas na radość z tych większych!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz