Dzisiejszy wpis oprócz relacji z zawodów zawierał w sobie
będzie odrobinę wspominek. Jakże mogłoby być inaczej w momencie, gdy po ponad 5
latach wracam na legendarny w mazowieckich kręgach – Kozel Cup.
Ostatni raz na tych zawodach startowałem jeszcze wtedy, gdy
Lupek z Włodarem bili się o pierwsze miejsce, mniej więcej wtedy, gdy ten drugi
łamał 31 minut na dychę. Gdy ostatni raz startowałem na tych zawodach to
pierwsze zwycięstwa (trzy na jednych zawodach!) odnosił Jean Baran. Gdy ostatni
raz startowałem na tych zawodach to prawie trzynastoletnia Kate Bugaj koniecznie
chciała iść ze swoim dużo starszym kolegą na start. I wreszcie gdy ostatni raz
startowałem na tych zawodach to właśnie wtedy zacząłem dołączać do krajowej
czołówki. Przed sezonem wydawało się, że dominatorów w kategorii będzie trzech
(Wołowczyk, Dzioba i Szuryga) i, że wystarczy wygrać na OOM, z którymś z tych
zawodników by zdobyć medal. Na Kozel Cup konfrontacja z Bartkiem Szurygą przez
dwa etapy przebiegała pozytywnie (dwa zwycięstwa), a ostatniego dnia dostałem
baty od wszystkich (6. miejsce). Parchatka okazała się za trudna, dodatkowo
płaciłem frycowe za obieganie pól uprawnych. To były czasy! Aż wrzucę mapki!
I foteczka.
A stąd „Puchar Maziołka”, gdyż komuś pomyliła się niegdyś
nazwa tych zawodów, z rozgrywanym niewiele później Grand Prix Mazowsza. Na
którym to z kolei panowała lidzbarska pogoda, wygrałem jeden sprint, biegałem
jak pizza po mazowieckim lesie i na którym to na sekundy o zwycięstwo rywalizowali
Łukasz Wiśniewski… i pojawiający się w stawce właśnie wtedy Krzysztof Rzeńca.
Dla ciekawych również wrzucam mapki.
W tym roku na Puchar Koziołka udaliśmy się w ramach
rekonesansu przed MP. Nocny celowo odpuściłem. Nie jestem gotowy by biegać
mocno trzy dni z rzędu + wypadało w piątek iść do pracy. Dzięki temu moje
postanowienie o niebieganiu nocnych zostało utrzymane, jeśli chodzi o MP wciąż
się waham : ) Biorąc pod uwagę teren z middla, był to ewidentnie „mój teren”,
to w takim terenie zawsze lubiłem biegać najbardziej i orientacja nie sprawiała
mi dużych problemów. Niestety na dwójkę odwiedził mnie Bob (3’ błędu) i było
już po piwie, później bieg miałem już dobry, nie idealny ale naprawdę dobry),
ale taki błąd niestety dyskwalifikuje Twój bieg. Przegrałem miedzy innymi z
Karolem i Tadziem, wygrałem za to z Prezikiem. No nic, pozostało nastawić się
na klasyk!
1. M.Dutkowski 41.36
2. W.Dudek +0.01
3. K.Galicz +3.08
…
6. M.Garbacik +5.07
Na klasyku już od pierwszych kilometrów nogi miałem ciężkie
i nie biegło mi się zbyt dobrze. Do punktu numer 11 strata do Mikołaja wciąż
nie była duża. Później odcięło mi paliwo i to odcięło tak konkret (jak w biegu
na Babią). Człapałem już strasznie, do tego głowa już totalnie nie pracowała. W
ten o to sposób strata z 3 minut na półmetku wzrosła do 15… Na końcówce dogonił
mnie jeszcze Wojtek Dudek, za którym doczłapałem do mety, dostając prawie dubla
na dobiegu. Jakkolwiek znów ten bieg, biorąc pod uwagę poziom mojego zmęczenia
można oznaczyć hasztagiem #przygoda.
1. M.Dutkowski 76.51
2. W.Dudek +5.45
3. M.Garbacik +15.09
Podsumowując te zawody, w przeciwieństwie do Balticu nie
jestem zadowolony z tego co biegałem. Na middle'u zrobiłem jeden duży błąd, na
klasyku totalnie brakło mi paliwa. Z pewnością jednak teren wciąż jest jednym z
moich ulubionych i zobaczymy jak będzie na MP. Realne, ambitne cele to: TOP10
na klasyku i TOP6 na sztafetach, ale przede wszystkim dobre, udane biegi. Czy
uda się je zrealizować? Cytując klasyka – „zobaczymy”!
A na dziś piosenka dla wszystkich tych, dla których powoduje
ona pojawienie się uśmiechu na ustach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz