niedziela, 23 lipca 2017

„Nie sztuka dobrze biegać jak się jest w formie, sztuką jest..."

...umiejętnie się przeciągnąć jak się jest grubym cieniasem!"

Czasy kiedy mogłem uczciwie powiedzieć – „pan Cyceron jest w formie” minęły. Mam nadzieję niebezpowrotnie, bo jak to powiedział na jurajskim zakończeniu sezonu MH „W pewnym momencie bieganie to ciągła walka do tego do czego się już i tak nie wróci”. Tak więc z tego co widać – Maciek walczy, (ja z resztą też). Walka w drugiej lidze (i w wadze ciężkiej 80+ będzie ciekawsza!)

Okres po KPA obfitował w starty wydawać by się mogło kluczowe, zatem pora na relację z AMP, KMP, MP oraz z Mistrzostw Węgier, które były taką truskawką na torcie. 

Po zakończonym weekendzie sprinterskim, biegałem trochę na bieżni. Wynikami się chwalić nie będę, dociekliwi sprawdzą, no może poza jednym…

pchnięcie kulą – 7,74 m 

Nowy rekord życiowy, stary poprawiony o ponad 0,5 metra! Do tego jak łatwo można zobaczyć na tymże blogasku, w korespondencyjnym pojedynku trener Karol został pokonany o 0,48 metra.* Czyżby 1 liga w pchnięciu kulą wśród polskich orientalistów?

Pozostając w temacie stadionu, płynnie przejdę do samych AMP-ów, na które uczciwie powiem nie jechałem z myślą o biciu rekordów życiowych. Poniżej foteczka Mistrzów UJ-otu w sztafecie 4x400 metrów. Najsłabsze ogniwo zebrało cenne doświadczenie i może następnym razem czas będzie lepszy :P


W tak zwanym międzyczasie odbyły się Klubowe Mistrzostwa Polski – bieg klasyczny i sztafeta pokoleń. Z uwagi na tygodniową niedyspozycję klasyk odpuściłem - poleciałem kilka punktów truchtem, cztery punkty na przetarcie za Paszą i znowu truchcik. Prawdziwa rywalizacja miała dopiero nadejść!


Następnego dnia nadszedł dzień, w którym mój bieg (poza rywalizacją w drugiej lidze), miał większe znaczenie. Sztafeta klubowa, czyli zawsze ogromne emocje i interesująca rywalizacja! Wawel troszkę osłabiony ruszył do boju, a na pierwszy ogień posłał pana Cyca!


Teren niezbyt mu odpowiadał, ale nie ma co narzekać – trzeba było ruszyć do boju. Od startu od razu harpagony zaczęły mega mocno – pierwszy kilometr po syfie 4:38, drugi 4:06! Na pierwszym rozbiciu leciałem swoje, kątem oka widziałem, że Marek ma to samo. Już wcześniej domyślałem się, że budowniczowie tras na pewno nie pójdą na łatwiznę i kilka podwójnych wajch nam zafundują. Na trójkę uformowała się już hierarchia w tramwaju (z przodu Podzio, Radzio), a za nimi sznur wraz z panem Cycem. Spory błąd Garbi walnął na piątkę. Zabrakło konsekwencji i pewności siebie na rozbiciu. Około minuta w plecy.


Mimo to uformował się całkiem fajny tramwaj za Podziem. Hierarchia – Podzio, Michał Kalata, MG, Yaroslaw Pazuch, Maciek Hewelt (mniej wiecej taka). Tempo nie było komfortowe (sam bym pewnie takiego nie narzucił), ale wystarczające by kontrolować mapę i korygować wahnięcia motorniczych. Na lekką „pałę” biegłem tylko na punkt 58, ale jakoś się udało ;)


Znów ciekawie było na następnym rozbiciu – tym razem dostałem najtrudniejsze (to co Pasza), jakoś udało się to tam wymacać i straciłem do czuba około 15 sekund. (Tak trzeba było biec na to bagienko.)


Później rozpoczęła się już konkretna pogoń, w zasięgu wzroku Yaroslaw i Kali, gdzieś tam na horyzoncie Pasza z Podziem. Na widokowym byłem siódmy, ale…


…prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym jak kończą. Trzeci czas pierwszej zmiany za Paszą i sekundę za Michałem Kalatą. Tego nie było za czasów najlepszej formy biegowej, kto pamięta Helusz ten wie, pozdrawiam tamten tramwaj (Grabek, Hewi, Gucio, Łukasz Gryzio).


Walka pozostałych zmian była bardzo interesująca, świetnie pobiegła na przykład Madzia Topór, ostatecznie skończyliśmy na trzecim miejscu. Brakło tak niewiele ;) Dziękujemy wszystkim za walkę i gratulujemy zwycięzcom – to był fajny dzień ;)


„Przygotowując” się do sprinterskich MP pobiegałem jeszcze fajną rozgrzewkę (znów kluczowe warianty na plus)

3D run 



oraz jeden trening ciągły na terenie osiedla Widok.


Sam bieg na sztafetach sprinterskich był taki sobie (bez większych błędów, jednak niepewnie na początku). W tak prostym terenie powinienem tego uniknąć. Boli przegrana z trenerem ;)**

[mapa chyba gdzieś zaginęła w akcji, albo nie wiem czy nawet ktoś ją odebrał]

Po południu temperatura ciała wynosiła 39 stopni i następnego dnia zająłem się piciem kawusi, kibicowaniem i śledzeniem rywalizacji ligowej. Kolejny już profesjonalnie przygotowany ranking po O-Games-ach i Limanowej.


Okres pomiędzy MP-kami, a Wawel Cup to tydzień obijania (połączony z chorowaniem) i trzy tygodnie trenowania, w którego skład weszło kilka solidnych wybiegań, crossów po lesie, trening na legendarnej pustynii


i wyjazd na Mistrzostwa Węgier. Analizując je w pigułce, bo już notka zaczyna przybierać rekordowe rozmiary.

- eliminacje middla + (mały plusik, generalnie solidny bieg, wysoka koncentracja w pierwszej fazie biegu, jeden spory błąd i do końca już czysto – pewne wejście do finału z 4. lokaty)


- finał middla --- (trzy minusy, piąta liga, fizycznie katastrofa, Bob na Bobie, zdecydowałem się zejść, by zebrać siły na finał) Wielkie gratulacje dla Daniela za tytuł Mistrza Węgier (nieprawdopodobny postęp). Gratulálok!***


- odmawianie alkoholu + (mały plusik, z kim trzeba, ile trzeba to wypiłem. Ale nie jest łatwo być gościem i jeszcze musieć biegać ;) ) 

- sztafety +++ (prawdziwa bomba, pierdzielnięcie w tych grubych udach było jak należy, teren idealny pode mnie, chyba jak dotąd najlepszy bieg w mojej „karierze”****, wygrana zmiana, mimo duuużo gorszego rozbicia na dzień dobry (1’), może z 25’’ błędu na całej trasie (20’’ i 5’’). 


Zabawnym momentem było, gdy poszedł do mnie drugi zawodnik z tej pierwszej zmiany – razem biegliśmy większość trasy i zaczęliśmy dyskutować łamaną angielszczyzną o biegu. On - wyśmigany Węgier z kratą na brzuchu i ja - pan prezes z całkiem sporą nadwagą.

Po biegu zabrałem się za rozdawanie ulotek, nie chwaląc się sam obskoczyłem wszystkie samochody na imprezie na 1000 osób.*****

- ilość zebranych po drodze mandatów -- (dwa minusy, bo tyle ich było)

Bardzo dziękujemy Denesowi i całemu klubowi z Salgotarjan za fantastyczną gościnę!

Tymczasem po dwóch tygodniach laby (Wawel Cup i Genua Trip) zabieramy się do „ciągłej walki o powrót do tego do czego się już i tak nie wróci”. Trzymajcie kciuki, cel na bieganie tego lata jest zgoła odmienny niż bywało to wcześniej! #roadtobefitagain

I powiem Wam, drodzy czytelnicy, że jakoś to bieganie zrobiło się naprawdę fajne. Jest inaczej niż kiedyś, ale kto powiedział, że w elicie dla wielu kończą się cele sportowe? Jest rywalizacja, jest sport, a nade wszystko jest wesoło. I z tym pozytywnym przesłaniem Was zostawiam, ahoj!

I foteczka (a konkretnie dwie) z moim nowym biegowym friendem Piotrem. Powodzenia na Półmaratonie Królewskim. Pociśniemy tam obaj!



* Karolu czekam na rewanż, a może na jakiś oficjalny pojedynek?
** Mimo to, był to kolejny solidny występ na miarę czołówki drugiej ligi.
*** Jakaś taka moda na blogasku na wielojęzyczność zapanowała ;)
**** xd zabawne sformułowanie, nie?
***** więc niech mi ktoś później nie mówi, że się nie da. Albo „czemu kierownik nie chodzi z ulotkami” – tu cytat.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz