piątek, 20 listopada 2015

jesienne wojaże

Jesienne wojaże trwały dość długi okres czasu. Ilość minionych zawodów i natłok informacji sprawiają, że notka nie będzie bogata w egzystencjalne rozważania, dużo w niej za to będzie mapek, no i oczywiście foteczek.

Wracając jeszcze po raz ostatni do Mistrzostw Polski w Jeleniej Górze. Niestety zaważają one trochę na ocenie całej części sezonu. Jak to mój kolega powiedział przed meczem Polska-Czechy na EURO 2012 „Jak Smuda ten mecz wygra to będzie bohaterem narodowym, jak nie to zwykłym ch…”. W tej sytuacji niestety jest podobnie, a odnosząc się jeszcze do biegu klasycznego odpuszczę sobie wnikliwą analizą, z reguły pisze się na które punkty zrobiłem/zrobiłam błąd. Ja pochwalę się każdym przebiegiem, który pokonałem bezbłędnie. Błędów nie zrobiłem na PK1,  PK6 (bo już tam w okolicach wcześniej byłem), PK9 (bo już na nim wcześniej byłem), PK 11, PK 13, PK 14 (ale seria!!!), PK 18 i PK 19, na dobiegu też się jakoś  bardzo nie zgubiłem. Uniknięcie trzech-czterech błędów dałoby medal, no ale… : )

Mapka z dedykacją dla Boba


A tak się przegrywa szansę na pierwszy medal w seniorach




Przechodząc do kolejnych wydarzeń i rozpoczynając snucie bardziej pozytywnych opowieści, stwierdzam, że po alpejskim MP dużo biegałem na mapie. Z lepszym, bądź gorszym powodzeniem.






Tego dnia goniłem jak pop... Tempo było naprawdę bardzo mocne, a błędy... Powiedzmy tak, były spowodowane różnymi przyczynami, nie do końca ode mnie zależnymi.


Jest i foteczka z podium, ten motyw się będzie jeszcze w tym wpisie powtarzać.



Kolejny tydzień to kolejny bieg przygotowujący do nocnych (to był ostatni bieg moich przygotowań do nocnych w ogóle, jak będzie trzeba walczyć o punkty dla klubu to pewnie jeszcze nocne kiedyś pobiegam, ale po prostu tego nie lubię robić, więc skupię się na czymś innym) i drobne przeziębienie spowodowane tym pieprzonym łażeniem po lesie. Kolejna mapka dla Boba, podpowiadam: trójka i jedenastka nie zostały znalezione.


Podczas następnego weekendu, walczyłem na Kraków City Race, w sumie z całkiem niezłym powodzeniem (kolejna foteczka z podium), wreszcie Wiktoria.


I jeszcze troszeczkę narcystycznych foteczek, podczas których zostałem uchwycony w trakcie pieprzenia.




Błyskawicznie przenosząc się do Wroclove o nocnym nie mam zbyt dużo do powiedzania. Z pewnością do annałów historii i elementem wielu opowieści będzie lokomotywa, która mknęła po lesie i zastanawiała coraz to różnych zawodników, niejeden raz będzie się też wspominać o ponad dwudziestoosobowym tramwaju na polanie, gdzie byli panowie z M20 i M21, który prowadziła Kasia Bugaj. Foteczki z podium tym razem nie ma, ale może to i lepiej

*zagadka, do kiedy biegłem sam?

Sztafety sprinterskie to moja fatalna postawa, wydatnie do tego przyczyninili się Cziken i Tadzik, no ale przecież trzeba mieć swoją głowę, a nie trzymać mapę w gaciach. Na uwagę zasługuje dobra postawa całego mojego zespołu – finiszowaliśmy na 6 miejscu, dodając OK! SPORT to i tak mocne 7 miejsce. Gdyby tylko Markowi (i tak dobry bieg, gratki) się udało utrzymać Alka to miałbym niepowtarzalną okazję pociągnąć się za Kratovem. Już drugi raz w tym roku zmarnowana. Shit happens.



W trakcie Mistrzostw wszystkie miasta i wszystkie wioski śpiewały jedną pieśń:



Jeszcze kilka foteczek z MP. Czy z tą rodziną wszystko jest w porządku?




Uwaga, kolejna zagadka, kto robił zdjęcie?



Z Wroclove przenosimy się do naszych południowych braci z Węgier. Gdzie oprócz spróbowania prawie najmocniejszego alkoholu jaki miałem w życiu okazji pić, walnąłem dwa ultralongi. Pierwszego dnia zrobiłem jeden duży błąd, ogólnie miałem problem z interpretacją tych niecek, ale technicznie to nie był tak zły bieg – 1:47 starty i trzecie miejsce na swojej zmianie. Kolejnego dnia bardziej czułem się jak na rajdzie przygodowym niż jak na biegu na orientację i tak trochę też mój „bieg” wyglądał. Wracając z Węgier spieszyliśmy się by ratować nasz piękny kraj, efekt? Od ostatnich  dni sami możemy to obserwować…



W kolejnym tygodniu uczestniczyłem w organizacji MP Wojska Polskiego, zachęcam do polubienia słynnego fanpejdża. Jednego dnia pobiegałem sobie też na mapce, ale szybko zszedłem, bo stopień mojego zajeb…. zajechania po Węgrzech wciąż był ogromny. Teren ciekawszy niż to wygląda z mapki, przede wszystkim „pod nogą”.



Miejscem następnych zmagań był stadion na groblach, gdzie wybiegałem tylko 2:52. Wynik znacząco poniżej oczekiwań, choć i tak wiązał się z poprawieniem życiówki o 9 sekund. No cóż, dobrze, będziemy mieli jeszcze co poprawiać. I uwaga, kolejna foteczka z podium, niestety już ostatnia.



W kolejny weekend udaliśmy się już po raz kolejny do Wroclove. Niestety za równo technicznie, jak i fizycznie to nie było to




 i mogłem się „cieszyć” z trzeciego pod rząd czwartego miejsca w seniorach.


Bieg w ramach IceBug Summer Trail miał być fajnym zakończeniem sezonu, no i wreszcie miałem sobie coś wygrać. Tym razem się nie udało, wszystko kontrolowałem do momentu, gdy rozpoczęły się zbiegi, niestety moja kostka coś ostatnio znowu nie funkcjonuje najlepiej, co martwi mnie bardziej niż brak kolejnej foteczki z podium. Ogólnie przygoda bardzo fajna, organizatorzy też poszli znacząco do przodu w porównaniu z tym co było prawie 2 lata temu.



W ten sposób sezon się zakończył, w tak zwanym midtime odbyło się kolejne GPK. Jak zwykle poszło wszystko zgodnie z planem. Umieszczam foteczkę, która mam nadzieję dostanie się na jakąś wystawę sztuki nowoczesnej, worldpress albo coś takiego.


Zmierzając już do końca jesiennych wojaży, całkowicie po sezonie wystartowałem jeszcze w zawodach AZS by reprezentować moją uczelnię. Pomińmy roztrenowanie, przeziębienie, dziesięcio-minutową rozgrzewkę, tego dnia… biegło mi się genialnie! Idealnie rozłożyłem siły, chyba po raz pierwszy na tak krótkim dystansie i przybiegłem czwarty. O 10 miejsc lepiej niż rok temu! Rzadko kiedy po zawodach w tym sezonie pojawiała się uniesiona pięść do góry.


Podsumowując jesienne wojaże, ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy było dobrze, czy jednak nie. W tym okresie miałem cztery bardzo dobre biegi (sztafety Czechy, MP w alpejskim, sprint KCR i przełaje AWF). Na uwagę zasługuje przede wszystkim to jaki skok biegowy udało mi się uczynić od lipca do września. To niewątpliwie było cenne, szkoda tylko, że wyniki były jednak generalnie zdecydowanie poniżej oczekiwań. Potencjał i forma tej jesieni nie zostały w pełni wykorzystane. Motywacja do pracy niewątpliwie jest, tegoroczne roztrenowanie też wygląda dużo inaczej niż rok temu, dlatego moja forma zerowa (na końcu roztrenowania) będzie dużo wyższa niż rok temu. Jeśli tylko z moją nogą będzie wszystko okej, liczę że kolejny sezon będzie inny od tego. Ten oceniam najgorzej od 2009 roku. Ale cóż to tylko bukiet pewych kwiatów, a coś czuję, że podczas kolejnego jeszcze nie raz będzie dobrze, może uda się zrobić tą jedną wymarzoną foteczkę na podium?

Oczywiście nie może zabraknąć muzycznej dedykacji, tym razem dla bezimiennego typa, z którym darłem ryja do tej melodii podczas mitingu u Żana Barana.

*coś nie mogę znaleźć, ale to to co leci na początku i cały czas w tle

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz