Mamy 3 sierpnia 2010 roku, wracamy weseli ze zbierania
punktów w trakcie obozu w Bajce… Gdy dobiega do nas tragiczna wieść, trener
Leszek nie dojedzie na obóz. Nie da się ukryć, że na tym obozie czegoś nam
brakowało, wszyscy wiedzieli że będzie ciężko. Każdy powoli zdawał sobie sprawę
ile trener znaczył dla niego personalnie, ale przede wszystkim dla całej
sekcji.
Mamy 15 sierpnia 2010 roku, Wawel wygrywa klasyfikację
drużynową na GPP, zwycięstwo w takim momencie smakuje szczególnie.
Wszyscy
wiedzą, że właśnie teraz muszą trzymać się razem, zabrać się do działania, bo
przecież…
Mamy sierpień 2015 roku i
- Wawel to jest potęga, bo Wawel Cup jest największą imprezą
w biegu na orientację w Polsce, sekcja BnO organizuje biegi górskie,
Mistrzostwa Polski, Grand Prix Małopolski i nie tylko : )
- Wawel to jest potęga, bo w tym roku zdobyliśmy już 13
medali Mistrzostw Polski juniorów i 3 medale wśród seniorek.
- Wawel to jest potęga, bo na Mistrzostwach Europy Juniorów
Polskę reprezentuje aż 5 zawodników naszego klubu, a Kacper z Marcinem po jednym
razie otarli się o medal.
- Wawel to jest potęga, bo zawodnicy tego klubu biegają w
barwach szwedzkiego i węgierskiego klubu, a grupa juniorów właśnie bez
kompleksów trenuje ramię, w ramię z czeskim seniorami.
- i wreszcie Wawel to jest potęga, bo na Grand Prix Pomorza zgłoszonych
jest 60 zawodników (słownie – sześćdziesiąt) reprezentujących ten klub. {To
właśnie ten fakt, skłonił mnie do napisania tej notki.} Oprócz silnej grupy
juniorów, zaczyna odradzać się grupa dzieci i młodzików oraz weteranów. Keep
going!
I teraz pewnie trener Leszek, gdzieś na jakiejś chmurce
cieszy się z tego, że jego praca jest kontynuowana i czeka na tą wisienkę na
torcie, czeka aż Wawel wreszcie zostanie Klubowym Mistrzem Polski i wyprzedzi
Flotę w ilości trofeów.
Myślę, że ten dzień nadejdzie już lada chwila, byleby tylko
każdy pamiętał o tym jakie motto wisi na ścianie remontowanej hali WKS-u.
Zgodnie z zapowiedzią poczynioną w poprzednim poście,
dotyczącą wykonania jeszcze jednego tańca – ostatniego akordu moich występów w
kategorii juniorów (bądź też jak ktoś woli – młodzieżowców), mój organizm
wreszcie zaczął mnie słuchać. Wreszcie udało mi się zacząć trenować 2 razy
dziennie, jest mały kroczek do przodu!
W Święto Wojska Polskiego, Święto Matki Boskiej Zielnej,
Święto Wniebowzięcia NMP, czwartą
rocznicę legendarnej imprezy u Cyca, bądź też jak kto woli po prostu 15.
sierpnia udałem się na zawody, które (choć treningowo), postanowiłem
potraktować niezwykle poważnie. Na każdy bieg miałem inne założenia, każdy z
nich miał być dla mnie małym, kolejnym krokiem do przodu.
I etap – bieganie w ciekawym terenie, niezwykle trudnym
fizycznie i wymagającym (zwłaszcza w zielonym) technicznie terenem. Ten etap pokonałem
solidnym marszobiegiem, nie szarpiąc i nie walcząc o zwycięstwo. Jestem
zadowolony z tego, że w zielonym wytrzymałem technicznie, niestety na trasie, w
czasie największej ulewy zdarzył się jeden duży błąd, szkoda. Ocena biegu – 6,5
na 10.
1. B.Kovacs 69.07
2. A.Toth +4.33
3.M.Garbacik +8.55
mikrosprint eliminacje – bardziej zabawa, niż kolejny
trening, walka o życie w tłumie na początku. Później udało mi się odrobić
straty (choć byłem już daleko (można by rzec 100 lat za murzynami)). Dobre
przetarcie i czytanie mapy na niezłej prędkości.
1. E.Titomers 5.11
2. S.Curzio +0.07
3. M.Biederman +0.10
.K.Kuca +0.10
...
9. M.Garbacik +0.23
mikrosprint finał – cóż w takie klocki nigdy dobry nie
byłem, więc oczywiście NKL. Cieszy dobra reakcja startowa, wreszcie nie
zostałem z tyłu i dobre samopoczucie biegowe (gdyby nie to, że dużą uwagę poświęciłem dobremu doczytaniu tych wszystkich pierdół, rywale byliby jak najbardziej do wyprzedzenia).
1. M.Biederman 3.48
2. E.Titomers +0.01
3. T.Niskanen +0.07
...
M.Garbacik - NKL
*symboliczne zdjęcie
II etap – prosty teren, moim zdaniem najprostszy na całej
Hungarii. Bardzo dobry bieg do 2/3 trasy. Czytanie mapy do przodu, płynność i
pewność w wykonywaniu wariantów. Za tą część 8,5 na 10.
Druga część to niestety, nieudane bieganie po ścieżkach i
utrata szansy na podium/zwycięstwo etapowe.
Cholera! Gdyby nie to! Cały bieg – 5 na 10.
1. B.Kovacs 60.34
2. A.Toth +1.20
3. B.Miavecz +2.36
4. M.Garbacik +3.52
III etap –Tego dnia w lesie było baaardzo ślisko. Znacznie
zbyt dużo straciłem taplając się w błocie i robiąc dwa durne błędy w pierwszej
części trasy. Później było już znacznie lepiej, wiele międzyczasów wygranych.
Pierdolnięcie w nodze, jak na ten etap przygotowań jest. Ocena, znów takie 5 na
10. Gdyby nie początek : )
1. B.Kovacs 25.00
2. A.Toth +1.24
3. M.Tabori +2.05
4.M.Garbacik +2.43
Sztafety 3x3 – NKL, z mojej sztafety na dziewięć zmian,
jedną, ukończył Kuba Kijak – szacuneczek. Ja po dwóch znalezionych punktach i
jednym nie, stwierdziłem że pierd… podziękuję za taką zabawę i oszczędzę trochę
sił przed kolejnym etapem.
1. XKLO Kolozsvari TranSilva 167.53
2. DTC Diosgyori Tajekozodasi Futo CI +17.32
3. SPA Tabani Spartacus Sport es Korn +21.00
...
XAEL Wawel Krakow NKL
XAEL Wawel Krakow NKL
XAEL Wawel Krakow NKL
(choć to interesujące, bo klub się "Wawel Kraków" nie nazywa : ) )
IV etap – tego dnia nie chciałem biegać bardzo szybko/na
maksa. Założeniem było równe, w miarę mocne tempo bez szarpania – jak się
później okazało takie tempo byłoby wystarczające. To byłby dobry bieg, gdyby…
Ach gdyby… (Jak często się to niestety w tej relacji z zawodów powtarza.) Jeden
głupi błąd przy ściance i po raz kolejny zgubienie właściwej ścieżki i
przymuszona zmiana wariantu na beznadziejny. Po biegu byłem mega wkurzony i
dawałem takie 4 na 10. Teraz wydaję mi się, że ten bieg zasłużył na solidną
szóstkę. Tempo było ok, orientacja w trudniejszej części z grubsza też, są to
małe kroczki do przodu.
1. A.Toth 43.33
2. S. Racz +0.30
3. M.Garbacik +0.43
V etap – tego dnia poszedłem sobie na wycieczkę z mapą. W
klasyfikacji nie walczyłem już o nic, a kolejny bieg dzień po dniu z wysokim HR
z pewnością byłby nie rozsądny. ( I tak wyjazd na GPP był "lekko" nie rozsądny :
) ) Niestety nie byłem odpowiednio (jak się okazuje, praktycznie w ogóle)skoncentrowany, stąd kolejna w tym roku przygoda z Bobem na punkcie trzecim.
Później bieg w tempie spacerowym był już płynny i z grubsza niezły – pozwolił obronić
trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej! Ocena biegu – 2 na 10.
1. B.Kovacs 57.59
2. A.Toth +5.36
3. B.Miavecz +12.22
...
12.(ostatni) M.Garbacik +28.23
*po raz pierwszy na podium BnO od 17 maja
Zawody były kolejnym krokiem, kroczusiem, kroczuniem do
przodu. Jak mawiał słynny Leo – „Step by step”. Już nie byłem pizzą kondycyjną,
sprawnościowo było coraz lepiej, a technicznie też zrobiłem mały kroczek do
przodu!
Piosenka na dziś, z dedykacją dla pana Michała, który przyszedł kiedyś do nas (tu cytat): "zje*ać piłkarzy"! ( I swoją drogą miał stuprocentową rację).
Kolejny start w Limanowa Cup (już siódmy!!!, ale pierwszy w
M21E) był dla mnie wielkim znakiem zapytania. Treningi przed zawodami nie były
wykonywane tak jak sobie tego życzyłem. Jednak ruszyłem bojowo nastawiony,
ruszyłem po dobre biegi i walkę o podium.
Rzeczywistość znacząco jednak zweryfikowała oczekiwania. W
ten weekend byłem pizzą:
kondycyjną – duża część zawodów polegała na chodzeniu, gdyż
czułem się biegowo fatalnie.
techniczną – zdarzały się dobre, płynne fragmenty biegów,
jednak na każdym biegu zdarzał się co najmniej jeden DUŻY błąd. I to były błędy
z gatunku kategorii M12 – pobiegł złą ścieżką, nie sprawdził kierunku. Podczas
tego LC widać było długą przerwę w uprawianiu orientacji sportowej.
fizyczno-sprawnościową – kostka wciąż nie jest jeszcze tak
sprawna jak być powinna, a na trzecim etapie, biegałem na sobotnich plastrach co
było błędem, przez to cały etap trzeba było potraktować wybitnie zachowawczo.
Kolejną kwestią będzie odblokowanie głowy, ale step by step, cieszy fakt, że
noga wytrzymała trzydniowe zawody.
Wyniki po 3 etapach:
1. T.Levente 162.07
2. S.Babych +2.30
3. A.Szmulkowski +11.33
...
...
...
13.M.Garbacik +37.17
Kilka kwiatków z minionych zawodów:
A co później?
Później zająłem się poprawą ogólnej siły i wytrzymałości, (przy
okazji waląc ile wlezie przewyższenia), co chyba przyniosi zamierzony efekt, bo
na kolejnych treningach czułem się już znacznie lepiej. Kilka fajnych
treningów:
bez punktów:
A co dalej?
Dalej pragnę wejść na inną prędkość, znów czuć się jak
profesjonalista, a nie jak pizza. Do MP zostało już tylko 5 tygodni, jedno jest
pewne, nie wystrzelę z formą za wcześnie – co się w ubiegłe wakacje zdarzało.
Spróbujmy jeszcze raz, być może ostatni raz, nim skończy się ten bal… Wrócić do
tego:
Choć może to kosztować bardzo wiele wysiłku:
Chęci są, motywacja jest, zobaczymy czy tym razem będę miał
trochę szczęścia po drodze, trzymajcie kciuki! Będzie walkaaaaaa!
Czymże jest ten mityczny, poszukiwany niczym zaginiony św.
Graal, bieg życia? Jak sama nazwa wskazuje jest to najlepszy bieg w życiu,
bieg, który przydarza się w życiu jeden raz, przydałoby się żeby zdarzył się na
jakiś ważnych zawodach. Moim zdaniem jest to taki bieg, który jest nagrodą za
długie przygotowania, zwieńczeniem tych poszukiwań, później często sięgamy do
niego pamięcią, aby znaleźć motywację do wyznaczania kolejnych wyzwań.
A tak z polskiego na nasze, dla każdego z nas bieg życia
może być czymś innym, każdy spełnia swoje własne małe i duże marzenia. Dla
Sławka Cyglera biegiem życia był bieg an pierwszej zmianie Baltic Junior Cup,
dla Adasia Kanii pewnie najlepszym biegiem były sztafety OOM 2011, to wtedy
spełnił pokładane w nim nadzieje. Dla cioci Lu Lu być może biegiem życia mogły
być Mistrzostwa Polski w ultralongu na Ślęży, gdy z drugą wygrała 12 minut, a
Rafał Podziński zapewne będzie sięgał pamięcią do dnia, gdy zdobył swój
pierwszy medal międzynarodowej imprezy mistrzowskiej.
Mi na razie takie biegu życia wciąż brakuje, czy kiedyś uda
się zrobić od początku do końca wszystko tak jak sobie zaplanowałem? Zobaczymy
: ) Gajko – browary czekają.
Na ogół dobre biegi zdarzały się na zbyt mało ważnych
zawodach…
lub co gorsza tydzień za wcześnie…
raz nawet byłem o „jedną muldę od celu” (fajny tytuł dla
blogaskowej notki lub może nawet autobiografii; ) )
Kończąc już te rozważania wstępu tej notki, przejdźmy do
analizy biegu, który niewątpliwie nie był moim „biegiem życia”. Przyniósł mi on
jednak ogromną dawkę różnych emocji i wrażeń, być może największą z jaką do tej
pory się w życiu spotkałem uprawiając ten sport, stąd bieg życia : )
Wszystko zaczęło się od bardzo spokojnej rozgrzewki,
wiedziałem że czeka mnie prawdziwy long, tego dnia nawet przygotowałem sobie energetycznego żela, co często się nie zdarza. Przy takiej
formie, totalnym zajechaniu dzień wcześniej, dziesięciu kilometrach i prawie
400 metrach w górę wiedziałem, że czeka mnie nie lada wyzwanie, nie sądziłem,
że aż takie : )
Do walki z moim ulubionym terenem, (gdzie za młodu
wygrywałem Limanowa Cup)
*już nawet paragon się przetarł
ruszyłem spokojnie, pierwsze dwa punkty pewnym krokiem, ale
bez szaleństw. Biegnąc na trzeci mocno walnąłem głową w gałąź i to chyba
była główna przyczyna tego co się stało na PK 4. Wszystko się zgadzało, wbiegłem w lewą odnogę jaru, później
zaraz ścieżka, tylko tak jakoś dalsza część przebiegu była problematyczna. Heh
Dalsza część trasy była taka bezpłciowa, niby bez większych
błędów, ale głównie chodziłem, a nie biegałem. Momentem w pewnym sensie
przełomowym był pierwszy wodopój, tam w raz z grupą innych zawodników
konsumowałem kolejne kubeczki wody i krzycząc „Na zdrowie” ruszyłem, już
bardziej skoncentrowany na dalszą część trasy. Nie pobiegłem jej bezbłędnie,
ale był to jedyny fragment tego weekendu, w którym nie czułem się jak pi*da.
Szybki bieg, sprawna orientacja i płynność złożyły się na to, że znów czułem
się jak zawodnik. Błędy były: 15’’ na PK 13, z 25’’ na PK 18, 2’30’’ na PK 21,
20’’ na PK 24 i powiedzmy 10’’ na PK 26.
Ale po kolei. Z dwa punkty przed drugim wodopojem przyszła
mi do głowy myśl, „Przyspiesz, może zdążysz przed burzą” – nie zdążyłem.
Odbiegając od PK 17 lało już jak z cebra, jednak prawdziwym hitem był przebieg
na PK 21, gdzie najpierw deszcz zacząć tak łotać, że stawianie kolejnych kroków
było dużym wyzwaniem, nagle zaczęło mnie coś walić po głowie. -What the f*ck? -A
to tylko kulki gradu, jak pięciozłotówki. I tu cholera musiał zdarzyć się błąd
(pomyliłem się o dosłownie 5-10 metrów, sprawdzone na kolejnym treningu) i tak
czesanie na polanie wybitnie przyjemne nie było.
W ramach ciekawostek z dalszej części biegu należy wspomnieć o tym, że:
- W lesie było tak
ciemno, jak przy zakończeniu układu wydalniczego u afroamerykanina, orientacja
łatwa nie była, gdyż żeby zobaczyć cokolwiek na mapie i w lesie trzeba było się
naprawdę wysilić.
- Przez moment przyszła mi do głowy idiotyczna myśl, aby
zejść z trasy. Zaraz potem uświadomiłem sobie jak daleko jest CZ, a przede
wszystkim jak doskonale się bawię.
- W muldzie spotkałem jakiegoś weterana, któremu całkowicie
przemokła mapa, miał pobiec za mną aż do mety, niestety mu uciekłem,
przepraszam.
- W trakcie jednego przebigu, wpadła mi do głowy myśl, że w
takich warunkach o medal Mistrzostw Świata musiał walczyć Michał Olejnik, nie zazdroszczę.
- Jeden punkt czesałem wspólnie z Harrym, miłe takie
wspólne, klubowe czesanie. Pozdro!
W końcu znalazłem się na dobiegu, fajne uczucie, po jednej z
największych bomb życia, całkiem dobrym biegu (w drugiej części) i niesamowitej
przygodzie znalazłem się na mecie! Szkoda, że już mi namiot Harpera zwinęli. A
tak na poważnie to dziwię się, że organizatorzy za pogodę przepraszali, ja Wam
za tą pogodę dziękuję, było jedwabiście!
A tak wracając do wstępu, może jeszcze przyjdzie czas
na mój bieg życia? W oparciu o zasadę trzech tygodni, zdążę jeszcze 2 razy
zbudować formę do Mistrzostw, pozdro, jeszcze piosenka