Zawody organizowane przez trenera Witka zawsze darzyłem
ogromnym sentymentem. Startowałem w nich już sześć razy, rok po roku, niestety
pech chciał, że w tym roku nie
wystartuję po raz siódmy, dlatego chciałbym…
… przenieść się trochę tytułowym wehikułem czasu i dokonać symbolicznej
analizy moich pierwszych zawodów. Zawody te uznaję za moje pierwsze pomimo, że
byłem już na jakiś 2 treningach w krakowskich parkach, raz nawet startowałem w
zawodach na Sikorniku… Ale to Limanowa zawsze była, jest i będzie moimi
pierwszymi zawodami.
Pierwszy bieg odbył się w deszczowej pogodzie, nie ukrywam,
że było ciężko. Już na pierwszy punkt spotkały mnie dość spore problemy, jednak
metodą „Chłopaki na, który punkt idziecie” jakoś trafiłem. Dwójka była dużo
prostsza, z tego co wiem trafiłem na nią bez problemu. Na trójkę wybrałem
wariant drogą. Pamiętam, że straszna ulewa, podejście pod górę i halówki na
nogach utrudniały podbieg, dodatkowo miałem lekki problem z wejściem na punkt.
Ale udało się, trafiłem na niego. Niestety nie mogę tego powiedzieć o czwórce,
próbowałem biec na kierunek co się wyraźnie nie udało. Dobiegłem jakoś do
asfaltu i w końcu udało mi się trafić do szkoły. NKL, szkoda. Teraz wiem, że
trzeba było biec do lini wysokiego napięcia, która jako element liniowy
wprowadziłaby mnie w okolice punktu. Czego brakło podczas tego biegu? Może
przygotowanie mentalne było złe, może rozgrzewka niewystarczająca, a może
trener źle dobrał akcent szybkościowy w środku tygodnia?... :D
Drugi bieg na „Limanowej” z pewnością będzie zapamiętany
jako jeden z najlepszych w moim życiu. Jak do tego doszło, o tym poniżej.
Jedynka bez większych problemów 5’15’’ straty do najlepszego przebiegu, dwójka?
Po profesorsku, straciłem 1’57’’, mniej niż 100%!. Na trójkę straciłem trochę
więcej, musiałem udać się za potrzebą, do tego popełniłem lekki błąd. 7’06’’
straty. Od czwórki do szóstki nie miałem większych problemów. Odpowiednio 3’48’’,
6’21’’(tu chyba jakiś problem jednak był, nie pamiętam), 1’36’’. Na siódemkę
wybrałem kiepski wariant, do tego musiałem mieć jakiś problem na przebiegu, bo
straciłem 13’15’’. Cóż „biegniemy” dalej! Podbijając siódemkę zorientowałem się,
że musiałem gdzieś zgubić mapę… Wracam się i… Leżała na zboczu. Mogę
kontynuować trasę. Na ósemkę 5’59’’ straty, na dziewiątkę 4’34’’, a na
dziesiątkę? 2’42’’ Tak! Profesorski przebieg, udało mi się podczepić za jakimś
weteranem, który wprowadził mnie na mój punkt. Z tego co pamiętam to na tym
przebiegu miałem 7 międzyczas w kategorii – prawdziwy sukces. Niestety
jedenastka już tak nie siadła, ale cóż… 20’29’’ straty… Do końca bez
problemów. Na wydruku byłem 26 na 27 z
czasem 106’54’’ i stratą 76’45’’ do najlepszego przebiegu. Jak mi się udało
osiągnąć ten sukces? Nie wiem, z pewnością zaprocentowały lata ciężkiej pracy.
Chciałbym przede wszystkim podziękować trenerce, która natchnęła mnie przed startem.
To był super bieg. Dziękuję również cioci Lilce za wnikliwą analizę biegu po
tym sukcesie, to miało zaprocentować w przyszłości…
… niestety nie do końca zaprocentowało. Odbywający się tego
samego downhill rozpoczynał się w ekstremalnie ciężkich warunkach. Podczas
mojego biegu aura była już lepsza, jednak mi nie udało się realizować założeń
obranych przed biegiem. Pierwsze dwa punkty z błędami, na trójkę przepadłem już
w ogóle. I staram się jakoś trafić do CZ. Nagle zaczyna mnie gonić jakiś pies.
Krzyczę „sp****alaj”, no dobra wtedy na pewno tak nie krzyczałem, ale dołącza
drugi pies. Spanikowany biegnę dalej. W końcu jakoś trafiłem na dół, gdzie
akurat przejeżdżał samochodem trener Leszek. Dobrze, bo zbieracze punktów nie
musieli mnie już szukać po lesie.
A czwarty etap? Rozpocząłem z postanowieniem by powtórzyć
sukces z drugiego? Czy wyszło?, niestety nie (podbiłem tylko jedynkę). Plusem
tego dnia było to, że miałem wczesną minutę startową i już nikt mnie nie
szukał. Nie ominęło mnie jednak kilka przygód
jak: dotarcie do jeziora na północy mapy, zgubienie mapy (już bez
znalezienia), czy wreszcie nadzieja, gdy zobaczyłem faworki, wtedy już
wiedziałem, że trafię do CZ. Te zawody były prawdziwą szkołą życia i jestem
dumny, że mogłem w nich wystartować. A oto ja:
A co dalej? W kolejny weekend czeka mnie wyzwanie, prawdziwe
wyzwanie. Na pewno podczas biegu będzie działał specjalny motywator, obiecałem sobie, że po raz ostatni. Ale zobaczymy jak będzie, na razie jestem od niego uzależniony. Nie mam pojęcia, które miejsce może mi to dać, ale chciałbym wygrać z
samym sobą, wygrać z górą i przede wszystkim lepiej rozłożyć siły niż wtedy:
A jak będzie? Będzie dobrze. Musi być dobrze?
Pamiętam jak zgubiłeś się na downhillu, twoja mama dzwoni a ja nie odbieram, bo nie wiem co mam jej powiedzieć :)
OdpowiedzUsuń