O tak! I
can get some satisfaction. Chciałoby się rzec, nareszcie! Bieg
potraktowałem na sporym luzie, biorąc pod uwagę moje poprzednie wyniki, nie spodziewałem
się niczego szczególnego. Zwłaszcza, że od wtorku do piątku zrobiłem 75
kilometrów! Dodatkowego smaczku rywalizacji miał dodać fakt, iż gdyż, w ramach
akcji kop leżącego, każdy zawodnik z Wawelu, który mi dokopie miał wygrać coś o
co z reguły ludzie się zakładają.
Na starcie wszyscy dopingowali Marka, by zdążył na start i tłum Go
nie stratował. Udało się! Przechodząc już do samej rywalizacji, warunki były
iście ekstremalne, co sprawiło, że bieg ten był dla mnie trudną do opisania
frajdą. Zabawa była przednia, a ja niczym dziecko w filozofii Charlesa Fouriera
mogłem robić to co dzieciaki lubią najbardziej, taplać się w błocie. Podczas
biegu miałem wyjątkowo dużo siły, a walka o drugie miejsce trwała przez dużą
część biegu. Niestety pit stop
na markowym Alpe Cernis na wiązanie SpeedCrossów
sprawił, że przeciwnik mi trochę uciekł, brakło już sił i na mecie pojawiłem
się kilka sekund za nim, nie tak jak w grudniu ponad 40. Postęp w mojej
dyspozycji (bynajmniej nie ze względu na sankcję) można łatwo dostrzec, wszystko
idzie do przodu, a ostatnio bazowaliśmy TYLKO na rozbieganiach. I wreszcie po
biegu, i can get some satisfaction.
1. K.Bodurka 22.45
2. B.Babula +0.47
3. M.Garbacik +0.48
Analizując poczynania innych zawodników, należy zwrócić
uwagę na świetny występ Marcina. Dni kiedy sprawdzi mnie na biegu górskim są
już policzone, ale „jeszcze nie dziś”. Można również zauważyć wśród innych
zawodników realizację cyceronistycznej (choć może i cyconistycznej?) idei ”walki ze
wszystkich sił, aż do ofiary życia mego”.
P.S.
Deklaracja z grudnia, dalej aktualna.
fotografie: Justyna Pater, Mateusz Królicki, Festiwal Biegowy