Tajemniczy tytuł zostanie rozszyfrowany w dalszych akapitach
dzisiejszej notki. Za równo tytuł, jak i pomysł na wpis powstał znacznie
wcześniej, a szczytem nietaktu ze strony topowego bloggera jest wrzucanie
relacji z MP ponad 2 tygodnie po ich zakończeniu. No cóż nie będę tym razem
wrzucał bukietu pewnych kwiatków, ani tłumaczył się tym, że jestem człowiekiem
zabieganym. Owszem lubię bieganie, ale bez przesady.
Po tym jak z podniesioną głową wracałem z Jakuszyc z 24.
miejscem i NKL-em miałem przyłożyć się do treningów i na kolejnych MP wypaść znacznie lepiej. Niestety zupełnie to nie
wyszło. W tygodniu po KMP złapało mnie małe przeziębienie przez które musiałem
odpuścić 2 treningi. Na piątkowych podbiegach było już elegancko, w sobotę
natomiast odbyły się Mistrzostwa Małopolski, gdzie w swojej kategorii zdobyłem
tytuł mistrzowski. Przegrałbym z biegnącym na tej samej trasie przyszłym
Mistrzem Polski o 1’12’’, zostawiając na dziewiątce około półtorej minuty.
Jakkolwiek w drugiej części trasy przypomniał się stary dobry Garbacik, który
połykał górki i naprawdę śmigał po lesie. To był dobry, słoneczny dzień!
1.M.Garbacik 51.31
2,B.Gajkowski +3.18
3.M.Dzik +11.15
Następnego dnia zrobiłem z kompanem rozbieganie po pustyni,
tam gdzie męczyć się będą rzesze uczestników przyszłorocznego Wawel Cup.
(Zachęcam, polecam, propsuje.) Kolejny tydzień niestety był jeszcze mniej
różowy, gdyż nie wyszedłem biegać ANI RAZU. Choróbsko zmogło mnie konkretnie, a
szkoda bo myślę, że miało to kluczowy wpływ na mój start w klasyku. Biegnąc pierwszego longa w seniorach, nie bez przyczyny
czułem się jakbym biegał ultralonga w młodzieżowcach. Tym razem był on ze
startu indywidualnego, nogi były świeże, czasu na doczytanie wszystkiego dużo,
teren dla mnie bajkowy. Nie będę rozkładał na czynniki pierwsze mojego występu,
bo i po co. (Jak kiedyś będę w wyższej klasie rozgrywkowej, znów się będę w to
bawił.) Nie da się ukryć, że do połowy trasy biegłem bardzo dobrze. Jeszcze na
szesnastce miałem 47 sekund straty do Paszy, jednocześnie będąc przed Podziem i
Kubą. Druga liga przed pierwszą (dokładnie ligi, w których występują
zawodnicy M21E opisane będą w kolejnym poście). Później niestety zaczęły się
błędy. Co gorsza z każdym kolejnym kilometrem i łykiem wody gardło bolało mnie
coraz bardziej. Na nic nie przydał się chwilowy wózek za Olejem, lepiej już
chyba było dalej telepać się swoim tempem, niż na chwilę przyspieszyć, a
później chodzić. Dobiegłem do mety wyczerpany, ze stratą prawie pół godziny.
Rzycie!
1.W.Kowalski 90.45
2.B.Pawlak +4.07
3.M.Olejnik +4.31
...
15.M.Garbacik +29.35
Gdyby (ach to gdyby) ostatni tydzień przed zawodami wyglądał
inaczej, to myślę, że powalczyłbym o pierwszą dziesiątkę, stać mnie było na to.
Ale wiecie, moi drodzy czytelnicy, czego
mi po tym biegu najbardziej szkoda? Tego, że w marcu, w tym terenie spokojnie walczyłbym o TOP5. Tego, że taki cudowny teren, taki teren wybitnie pod
Michała Garbacika nie mógł być na MP wtedy kiedy byłem w formie. Zawsze były
jakieś pieprzone Lidzbarki, Kwidzyny, Młodzieszyny, wrocławskie krzaki czy wreszcie Jakuszyce. Fuck.
Tego dnia za to, mój klubowy kolega dokonał tego, czego mi
się nigdy nie udało. Marek rozwalił M20,a mało brakło a mielibyśmy w tej
kategorii dublet. Wielkie brawa Panowie! Mając sztafetę z dwoma medalistami, miałem jedno zadanie - doprowadzić się do używalności na następny dzień. Według wszelkich zasad
zdrowego rozsądku mocno przeziębiony człowiek, który walnął 120 minut popijąc,
co chwila zimną wodą powinien się rozłożyć na amen, nastąpiło jednak coś
zupełnie innego, organizm się zmobilizował, by walczyć następnego dnia. Pozdrowienia dla pani Anii Dyzio!
Na biegu sztafetowym, nastąpiła jednak powtórka z Jeleniej
Góry (na szczęście niezupełnie). Już na pierwszym rozbiciu ogarnęła mnie
głupawa i byłem prawie 3 minuty w plecy. Szczerze to nie wiem, co wtedy myślałem, nie myślałem. Jednak
prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym jak kończą, w związku z tym nasz zespół
nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Dalszą część trasy przebiegłem niemal
perfekcyjnie, powoli mijając kolejnych biegaczy. Kopyto dawało ładnie. Znów
miałem trochę dłuższe rozbicia, a stratę 3 minuty na mecie po podbiciu drugiego
punktu brałbym w ciemno. Nie jestem zadowolony z całego biegu, ale z tego, że już nie po raz pierwszy pokazałem charakter i po niepowodzeniu była walka!
1.J.Morawski 41.00
2.R.Niewiedziała +0.02
3,P.Paszyński +0.04
...
9.M.Garbacik +3.11
W ten oto sposób po raczej średnich biegach moim i Marka po
dwóch zmianach byliśmy na 6. miejscu. Czyli to, co przy dobrych wiatrach
zakładaliśmy. Sądziliśmy, że ciężko to będzie utrzymać, jednak po wybitnym
biegu (nie boję się użyć tego słowa) Jeana Barana skończyliśmy zmagania na 4.
pozycji. Aż strach pomyśleć co by było, gdybyśmy wszyscy trzej pobiegli
wybitnie. Pozwolę sobie wrzucić te wspaniałe przebiegi:
I radość barwnych postaci, z WKS Wawel Orieentering Team
I jeszcze dwa cytaty:
W.D. „To czwarte
miejsce warte jest więcej, niż drugie w innej kategorii.”
M.S. „Dobrze, że
jeszcze nie było medalu, bo tak to nie byłoby motywacji , można byłoby iść już
do grobu, i ch*j”
A ja pozwolę sobie rozwiązać zagadkę matematyczną postawioną
w tytule: to pierwsze i piętnaste miejsce nie równają się mojemu czwartemu
miejscu (osiągniętemu przeze mnie w seniorach po raz czwarty).
To czwarte miejsce jest jednym z ważniejszych wydarzeń tego
sezonu. Jest uwieńczeniem naszych 4 wspólnych lat trenowania. Jest motywacją na kolejny sezon. Walka o miejsce w sztafecie będzie
interesująca, bo przecież dochodzi Marcin, może Lupek, może Gajko, może Paweł
Moszkowicz, może Toporro? Może będą trzy sztafety, we will see!
Na zakończenie kolejnych MP wypadałoby podać wyniki
drugo-ligowych zmagań, otóż: 2:0 z Charubą, 2:0 z Tomkiem Pabichem, 2:0 z
Hewim, 1:1 z Mariuszem Pabichem, 1:1 z Tadziem i 0:1 z Karolem, który tym samym, tak
świetnym biegiem wywalczył awans do pierwszej klasy rozgrywkowej.
A piosenka dla wszystkich, tych którzy lubią się wzruszyć.