środa, 16 grudnia 2015

The Winner Takes It All


Tym razem przenieśmy się na chwilę do Żelazka, na trasę niedzielnego ścigania klubowego. Formuła, jak na węgierskich sztafetach, pogoda doskonała i nastawienie teamu bojowe. Zasady przed biegiem ustalone w sposób dość prosty: „Zwycięzca bierze wszystko, przegrany stoi pokonany”. Dzięki dobremu podzieleniu punktów i świetnej postawie moich czterech dziewczyn (Brawo Kasia, Marta, Natalia i Zuzia (która z początku nie wierzyła w sukces)) okazaliśmy się bezsprzecznie najlepsi, a dobiegając do mety, widząc że zawodnicy z innych zespołów stoją i czekają na swoich kolegów. Mogłem zaśpiewać: „The winner took it all, the losers standing smalls” Zabawa była przednia. Ahoj!



Jeśli chodzi o aspekt sportowy to technicznie do urwania było 30’’- 40’’ (mapka niestety zaginęła w akcji, może się wkrótce pojawi), na podbijaniu punktów perforatorem pewnie z 2 minuty. Fizyczna forma, jak na koniec trzeciego tygodnia roztrenowania i biorąc pod uwagę nocne ćwiczenia na siłowni też na propsie. Ale najważniejsze, że pierwszy sprawdzian dla kostki, która zawiodła na IceBugu jak najbardziej na plus.

Próba generalna dla niej miała nastąpić tydzień później i mogę powiedzieć, że zdała egzamin – dzielna dziewczyna. Wyprzedzając fakty, to właśnie ten komunikat po GPK był najważniejszy - zaczynamy mocne trenowanie. Ale po kolei, chronologicznie krok po kroku poprowadzą nas foteczki:

Na początku warto pokazać foteczkę na której znajdują się od lewej: Ten który powinien robić zdjęcia starszym zawodnikom, jak młodzi biegną za nimi zmęczeni; zdobywczyni takiego wielkiego pucharu z Limanowej (a tu nic); święty Mikołaj oraz producent kolorowych IceBugów dla kobiet.


Na kolejnym zdjęciu możemy zobaczyć zawodnika, który w żenujący sposób próbuje podgrzewać atmosferę na starcie i wylewające z czegoś małolaty. Ciekawe z czego?


Gdy już Jaśkowi udało się wyperswadować Świętemu Mikołajowi stanie w linii z zawodnikami, mogliśmy ruszyć…


Na początku badając się wzrokiem, dokonywaliśmy rekonesansu (choć to chyba nie jest najbardziej poprawne słowo) przeciwników. W końcu założenie przed biegiem było proste – The Winner Takes It All!


Początek trasy pokonaliśmy bardzo mocno. Po pierwszych trzech kilometrach oddychałem już lekko rękawami. Ale z tyłu już nikogo nie było, a ja ani nie myślałem odpuszczać lidera. Nawet słynne markowe Alpe Cernis nie było tego dnia straszne, była motywacja i walka, no i słowo dane przed startem. Po wbiegnięciu na beton już wiedziałem, że to jest to!


I bicki na nogach też są.


I The Winner takes it All! A po przebiegnięciu przez linie mety (tym razem na spokojnie, nie zgonując) chciałem pozdrowić kilka osób, jednak mi nie pozwolono, więc mówię to co chciałem powiedzieć do mikrofonu teraz, z perspektywy ex ante (If you know, what I mean :) )

-Chciałbym pozdrowić mamę, która walczy teraz na dwóch pętlach i wiem, że sobie świetnie poradzi.

-Chciałbym pozdrowić Basię, której dziś z nami nie ma, a która mam nadzieję jeszcze do nas wróci.

-I na końcu chciałbym pozdrowić mojego trenera, który siedzi gdzieś daleko na zachodzie i któremu po tylu latach wciąż jeszcze chce się ze mną pracować!!!

1. M.Garbacik   22.24
2. B.Babula      +0.37
3. D.Boroń       +1.00

Na uwagę tego dnia zasługują jak najbardziej wyniki
- Bartka Gajkowskiego - to co szykujemy jakąś sztafetę w seniorach?
- Jerrego i Alvaro. Jurek za wynik, a Grześ za wynik, no i niesamowitą walkę.
- I as always Madzi Topór, która wielkimi krokami zbliża się do czasu brata.
I jeszcze kilka foteczek, które pokazują jak doskonała atmosfera panowała na zawodach:

    
                       

W tamtym tygodniu, bez treningu, mam nadzieję udało mi się odkryć patent na wygrywanie, oby tendencja była kontynuowana. A co dalej? Dalej chcę wrócić do czasów, w których miałem tyle fantazji by biegać ze zdjęciem na rękawiczce, do czasów kiedy walka na GPK nabierała największych rumieńców. Wrócić do tych czasów, ale jeszcze silniejszym niż wtedy, na razie wygląda to doprawdy obiecująco. Dalej oczywiście będę też walczyć, na kolejnym GPK mam już ochotę na jakiegoś zgonika, a w kwietniu? Zobaczymy!

A muzyczna dedykacja? Może na dziś Madonna, w swoim najlepszym wydaniu. A dla kogo? Dla każdego kto dokądś zmierza, tak jak ten mityczny Odyseusz.


A i jeszcze prawie bym zapomniał, dla tych, którzy o mało co nie zginęli przez stratowanie:



czwartek, 3 grudnia 2015

W tym sezonie piękne były tylko chwile


Podsumowanie tego sezonu nie będzie tak rozbudowane jak alfabet roku 2014. W tym roku nie było rekordów na GPK, nie było wyrównanej walki z chłopakami z krajowej czołówki, nie było wyjazdu na Mistrzostwa Świata, nie było udanych startów na pierwszej zmianie wśród polskich seniorów, nie było też walki romantycznej jednostki na biegach górskich i ulicznych - człowiek się starzeje, ot co :)

Z pewnością nie był to dobry sezon, ale nie to będzie głównym tematem tej blogaskowej notki. Dzisiaj chciałbym się skupić na tych chwilach, pięknych chwilach, dla których w tym sezonie „warto było żyć”.

Tych dobrych chwil było całkiem sporo, należy wymienić: 
                                              
- Zobaczenie samochodu po wycieczce w Krynicy – swoją drogą, Marku, mam ładny dług wdzięczności, bo gdyby nie Ty to pewnie bym już tej notki dzisiaj nie pisał.

- Powrót w trakcie kadrowego crossu – właściwie ostatniego akordu moich eliminacji do JWOC.



- Podróż do Krakowa z ultralonga w doborowym towarzystwie i piwko na tylnim siedzeniu Espace-a. Moje drugie historyczne piwko w tym samochodzie.

- Finish na drugim etapie Limanowa Cup – kto był ten wie, o czym mówię.



- Uczucie satysfakcji po wszystkich udanych biegach: Grand Prix Małopolski, ostatni etap Grand Prix Pomorza czy drugi dzień czeskich sztafet.



- Moment kiedy przyszedłem do CZ na sprincie podczas Mistrzowie w Krakowie. Wtedy poczułem, że naprawdę jako Polacy i Wawelowcy nie mamy się czego wstydzić.

- Wiele pozytywnych momentów było też na Hungarii, gdzie z jednej strony mentalnie byłem na wakacjach, a z drugiej profesjonalnie podchodziłem do każdego biegu i małymi kroczkami zbliżałem się do jesiennej formy.

- Mikro sztafety w trakcie obozu z Czechami, gdzie wraz z Denisą Kosovą byliśmy dwukrotnie najlepszym teamem MIX. Tego dnia fruwałem po lesie szybko jak nigdy i prawie bezbłędnie.

- Wrześniowe treningi z Jaśkiem (groble, sikornik), gdy czułem, że zbliżam się do życiowej formy. Gdy byłem naprawdę mocny, kostka sprawna, a w perspektywie wiele ciekawych startów. Niestety ten dobry okres nie został w pełni wykorzystany.

- Weekend z City Racem, gdzie zabawa z mikrofonem połączona była z dobrymi biegami i interesującą rywalizacją.

- Możliwość organizacji wielu zawodów dla Wawelu i efekt jaki można było zobaczyć w trakcie odbywania się (GPK, Wawel Cup, KCR) – Mimo, że niektórzy twierdzą, że były to podwórkowe zawody.

Ale nawiązując do tak zwanego TOP3 należy wymienić:

3. Chwila, kiedy ściągnąłem buty po ultralongu. Pięty były tak zmasakrowane, a ja taki zadowolony, że się z tego gó**a udało ukręcić bat.



2. Chwila, kiedy wyciągnąłem kolec z buta, w trakcie przebiegu na trójkę w trakcie Czech Cup. Wtedy poczułem, że „jeszcze nie wszystko stracone” i zacząłem robić to co „Parfian (…) i Piotrowski (…)” na MP w Kwidzyniu (cytat z WD).



1. Chwila, kiedy wbiegłem na szczyt Babiej Góry. Abstrahując już od świetnego sportowego wyniku, tam na szczycie czułem takie uczucie wspólnoty. Wbiegliśmy wszyscy, udało się, to już koniec tej wędrówki, wbiegliśmy na sam szczyt!


Jeszcze raz podsumowując, reasumując sportowo sezon ten był dla mnie bardzo rozczarowujący: Nie zostałem Mistrzem w Krakowie, nie wziąłem udziału w JWOC party, nie zdobyłem swojego pierwszego medalu Mistrzostw Polski Seniorów („ale co się odwlecze to nie uciecze”). Było jednak wiele chwil, anegdot, momentów, które były godne zapamiętania. Czy było warto? Myślę, że na pewno bo „w życiu piękne są tylko chwile” oraz „każdy z nas jest Odysem, co wraca do swej Itaki” – ten rok był taką stagnacją u nimfy Kalipso : ) Na bieg życia jeszcze przyjdzie pora. Mam nadzieję, że kolejny sezon będzie lepszy, a anegdoty z tego z pewnością będą opowiadane wnukom przy kominku. Hej!

A dzisiaj dedykacja dla tych, którzy się dziwią, że wciąż mi się jeszcze chce:


P.S.

W prowadzeniu blogaska unikałem dotąd wybiegów politycznych, jednak teraz okoliczności znacząco się zmieniły. Uważam, więc, że każdy obywatel, któremu nie podoba się to co teraz dzieje się na polskiej scenie politycznej powinien o tym mówić głośno. Bo nic więcej nam nie pozostaje…

A więc, dedykacja dla tych co śpiewali w kościołach tą wersję patriotycznej pieśni. Oby za chwile nie było rzeczywiście powodów do jej śpiewania…

piątek, 20 listopada 2015

jesienne wojaże

Jesienne wojaże trwały dość długi okres czasu. Ilość minionych zawodów i natłok informacji sprawiają, że notka nie będzie bogata w egzystencjalne rozważania, dużo w niej za to będzie mapek, no i oczywiście foteczek.

Wracając jeszcze po raz ostatni do Mistrzostw Polski w Jeleniej Górze. Niestety zaważają one trochę na ocenie całej części sezonu. Jak to mój kolega powiedział przed meczem Polska-Czechy na EURO 2012 „Jak Smuda ten mecz wygra to będzie bohaterem narodowym, jak nie to zwykłym ch…”. W tej sytuacji niestety jest podobnie, a odnosząc się jeszcze do biegu klasycznego odpuszczę sobie wnikliwą analizą, z reguły pisze się na które punkty zrobiłem/zrobiłam błąd. Ja pochwalę się każdym przebiegiem, który pokonałem bezbłędnie. Błędów nie zrobiłem na PK1,  PK6 (bo już tam w okolicach wcześniej byłem), PK9 (bo już na nim wcześniej byłem), PK 11, PK 13, PK 14 (ale seria!!!), PK 18 i PK 19, na dobiegu też się jakoś  bardzo nie zgubiłem. Uniknięcie trzech-czterech błędów dałoby medal, no ale… : )

Mapka z dedykacją dla Boba


A tak się przegrywa szansę na pierwszy medal w seniorach




Przechodząc do kolejnych wydarzeń i rozpoczynając snucie bardziej pozytywnych opowieści, stwierdzam, że po alpejskim MP dużo biegałem na mapie. Z lepszym, bądź gorszym powodzeniem.






Tego dnia goniłem jak pop... Tempo było naprawdę bardzo mocne, a błędy... Powiedzmy tak, były spowodowane różnymi przyczynami, nie do końca ode mnie zależnymi.


Jest i foteczka z podium, ten motyw się będzie jeszcze w tym wpisie powtarzać.



Kolejny tydzień to kolejny bieg przygotowujący do nocnych (to był ostatni bieg moich przygotowań do nocnych w ogóle, jak będzie trzeba walczyć o punkty dla klubu to pewnie jeszcze nocne kiedyś pobiegam, ale po prostu tego nie lubię robić, więc skupię się na czymś innym) i drobne przeziębienie spowodowane tym pieprzonym łażeniem po lesie. Kolejna mapka dla Boba, podpowiadam: trójka i jedenastka nie zostały znalezione.


Podczas następnego weekendu, walczyłem na Kraków City Race, w sumie z całkiem niezłym powodzeniem (kolejna foteczka z podium), wreszcie Wiktoria.


I jeszcze troszeczkę narcystycznych foteczek, podczas których zostałem uchwycony w trakcie pieprzenia.




Błyskawicznie przenosząc się do Wroclove o nocnym nie mam zbyt dużo do powiedzania. Z pewnością do annałów historii i elementem wielu opowieści będzie lokomotywa, która mknęła po lesie i zastanawiała coraz to różnych zawodników, niejeden raz będzie się też wspominać o ponad dwudziestoosobowym tramwaju na polanie, gdzie byli panowie z M20 i M21, który prowadziła Kasia Bugaj. Foteczki z podium tym razem nie ma, ale może to i lepiej

*zagadka, do kiedy biegłem sam?

Sztafety sprinterskie to moja fatalna postawa, wydatnie do tego przyczyninili się Cziken i Tadzik, no ale przecież trzeba mieć swoją głowę, a nie trzymać mapę w gaciach. Na uwagę zasługuje dobra postawa całego mojego zespołu – finiszowaliśmy na 6 miejscu, dodając OK! SPORT to i tak mocne 7 miejsce. Gdyby tylko Markowi (i tak dobry bieg, gratki) się udało utrzymać Alka to miałbym niepowtarzalną okazję pociągnąć się za Kratovem. Już drugi raz w tym roku zmarnowana. Shit happens.



W trakcie Mistrzostw wszystkie miasta i wszystkie wioski śpiewały jedną pieśń:



Jeszcze kilka foteczek z MP. Czy z tą rodziną wszystko jest w porządku?




Uwaga, kolejna zagadka, kto robił zdjęcie?



Z Wroclove przenosimy się do naszych południowych braci z Węgier. Gdzie oprócz spróbowania prawie najmocniejszego alkoholu jaki miałem w życiu okazji pić, walnąłem dwa ultralongi. Pierwszego dnia zrobiłem jeden duży błąd, ogólnie miałem problem z interpretacją tych niecek, ale technicznie to nie był tak zły bieg – 1:47 starty i trzecie miejsce na swojej zmianie. Kolejnego dnia bardziej czułem się jak na rajdzie przygodowym niż jak na biegu na orientację i tak trochę też mój „bieg” wyglądał. Wracając z Węgier spieszyliśmy się by ratować nasz piękny kraj, efekt? Od ostatnich  dni sami możemy to obserwować…



W kolejnym tygodniu uczestniczyłem w organizacji MP Wojska Polskiego, zachęcam do polubienia słynnego fanpejdża. Jednego dnia pobiegałem sobie też na mapce, ale szybko zszedłem, bo stopień mojego zajeb…. zajechania po Węgrzech wciąż był ogromny. Teren ciekawszy niż to wygląda z mapki, przede wszystkim „pod nogą”.



Miejscem następnych zmagań był stadion na groblach, gdzie wybiegałem tylko 2:52. Wynik znacząco poniżej oczekiwań, choć i tak wiązał się z poprawieniem życiówki o 9 sekund. No cóż, dobrze, będziemy mieli jeszcze co poprawiać. I uwaga, kolejna foteczka z podium, niestety już ostatnia.



W kolejny weekend udaliśmy się już po raz kolejny do Wroclove. Niestety za równo technicznie, jak i fizycznie to nie było to




 i mogłem się „cieszyć” z trzeciego pod rząd czwartego miejsca w seniorach.


Bieg w ramach IceBug Summer Trail miał być fajnym zakończeniem sezonu, no i wreszcie miałem sobie coś wygrać. Tym razem się nie udało, wszystko kontrolowałem do momentu, gdy rozpoczęły się zbiegi, niestety moja kostka coś ostatnio znowu nie funkcjonuje najlepiej, co martwi mnie bardziej niż brak kolejnej foteczki z podium. Ogólnie przygoda bardzo fajna, organizatorzy też poszli znacząco do przodu w porównaniu z tym co było prawie 2 lata temu.



W ten sposób sezon się zakończył, w tak zwanym midtime odbyło się kolejne GPK. Jak zwykle poszło wszystko zgodnie z planem. Umieszczam foteczkę, która mam nadzieję dostanie się na jakąś wystawę sztuki nowoczesnej, worldpress albo coś takiego.


Zmierzając już do końca jesiennych wojaży, całkowicie po sezonie wystartowałem jeszcze w zawodach AZS by reprezentować moją uczelnię. Pomińmy roztrenowanie, przeziębienie, dziesięcio-minutową rozgrzewkę, tego dnia… biegło mi się genialnie! Idealnie rozłożyłem siły, chyba po raz pierwszy na tak krótkim dystansie i przybiegłem czwarty. O 10 miejsc lepiej niż rok temu! Rzadko kiedy po zawodach w tym sezonie pojawiała się uniesiona pięść do góry.


Podsumowując jesienne wojaże, ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy było dobrze, czy jednak nie. W tym okresie miałem cztery bardzo dobre biegi (sztafety Czechy, MP w alpejskim, sprint KCR i przełaje AWF). Na uwagę zasługuje przede wszystkim to jaki skok biegowy udało mi się uczynić od lipca do września. To niewątpliwie było cenne, szkoda tylko, że wyniki były jednak generalnie zdecydowanie poniżej oczekiwań. Potencjał i forma tej jesieni nie zostały w pełni wykorzystane. Motywacja do pracy niewątpliwie jest, tegoroczne roztrenowanie też wygląda dużo inaczej niż rok temu, dlatego moja forma zerowa (na końcu roztrenowania) będzie dużo wyższa niż rok temu. Jeśli tylko z moją nogą będzie wszystko okej, liczę że kolejny sezon będzie inny od tego. Ten oceniam najgorzej od 2009 roku. Ale cóż to tylko bukiet pewych kwiatów, a coś czuję, że podczas kolejnego jeszcze nie raz będzie dobrze, może uda się zrobić tą jedną wymarzoną foteczkę na podium?

Oczywiście nie może zabraknąć muzycznej dedykacji, tym razem dla bezimiennego typa, z którym darłem ryja do tej melodii podczas mitingu u Żana Barana.

*coś nie mogę znaleźć, ale to to co leci na początku i cały czas w tle

czwartek, 22 października 2015

6 lat rywalizacji

"I nadrzędny cel: awans (...), do bram (...) raju, do których pukali siedmiokrotnie. Czasem po cichu, jakby onieśmieleni, innym razem z całych sił, rozpaczliwie łomocząc do utraty tchu" - cytat z książki Mateusza Migi pt. „Sen o potędze”. Tak sobie myślę. że po ostatnich Mistrzostwach nadszedł czas na pewne podsumowania, 6 lat, 6 lat trenowania, 6 lat rywalizacji brzmią trochę jak te 7 prób dostania się do Ligi Mistrzów. 

Zaczęło się od sukcesów na OOM 2010, sukcesów na moją miarę, później przyszła huśtawka nastrojów na kolejnej mistrzowskiej imprezie, po mazowieckich zmaganiach pozostaje mi niedosyt i pierwszy medal Mistrzostw Polski. W 2011 odbył się też nocny, na który byłem obiektywnie najlepiej przygotowany ze wszystkich nocnych biegów. Wtedy medal był na wyciągnięcie ręki. W 2012 do blachy (nie do złota) blisko było tylko na middlu i ultralongu. Jako ciekawostkę przytoczę słowa trenera Włodka dotyczące nocnych, który stwierdził, że "powinniśmy zgłosić Garbacika do dwudziestek - miałby większe szanse na medal niż w M18", ciekawe czy ktoś w tym roku by tak powiedział : ) W 2013 tych wrót raju byłem tak blisko jak Wisła w Atenach, ostatni leśny przebieg, tak niewiele brakło... Mogłoby się też udać na ultralongu, ale tego się nie dowiemy, gdyż ze względu na lokalizację Mistrzostw nie mogliśmy biegać. 2014 to świetna dyspozycja biegowa, ale z czasem forma gasła tak jak Wisła w Nikozji. Co ciekawe szansa na awans do raju tylnymi drzwiami była na nocnym. Ten rok jeśli chodzi o MP był fatalny, po żadnym biegu nie mogę powiedzieć, że byłem nawet blisko. 

Kiedy było najbliżej Ligi Mistrzów?

1 miejsce – MP średni Zamość 2013



2 miejsce – OOM klasyk Nowy Dwór Mazowiecki 2011



3 miejsce – MP ultralong Mechowo 2014



I garść statystyk:

0 x 1 miejsce
2 x 2 miejsce
2 x 3 miejsce
3 x 4 miejsce
2 x 5 miejsce
4 x 6 miejsce
2 x 7 miejsce
3 x 8 miejsce
2 x 9 miejsce
2 x 10 miejsce
1 x 11 miejsce
1 x 12 miejsce
1 x 14 miejsce
1 x 24 miejsce
1 x NKL
2 x nie startował

Czego zabrakło? Momentami na pewno zabrakło jeszcze trochę profesjonalizmu (szczególnie lata 2011 i 2012 myślę, że trochę przespałem), być może brakło umiejętności wyciągania odpowiednich wniosków, na pewno zabrakło talentu - nie każdy rodzi się mistrzem, jednemu łatwiej w jednej dziedzinie innemu w drugiej i myślę, że również po prostu zabrakło trochę szczęścia. Na pewno nie byłem na tyle dobrym zawodnikiem by wygrywać regularnie, ale aż dziw bierze, że przez te 6 lat choć raz nie poukładało się wszystko tak jak się poukładać miało. 

Przez te sześć lat w mojej kategorii biegali Mistrz Świata, trzech Mistrzów Europy, multimedalista Mistrzostw Europy. I to za te 6 lat należą się podziękowania dla tych, którzy tak regularnie prali mi dupę, za to, że czasem mogłem z Wami rywalizować, a czasem znaczy się częściej mogłem robić za tło, popatrzeć na Waszą rywalizację. W tym serialu wystąpili: Krzysiek Wołowczyk, Mateusz Dzioba, Piotr Parfianowicz, Wojtek Dudek, Witek Jasiński. Radzio Piotrowski, Krzysiek Rzeńca, Maciek Nowak, Kamil Anc, Patryk Bolewicz, Mateusz Podsiadły, Mateusz Ciekański, Paweł Zamojski, Łukasz Wiśniewski, Marek Skorupa, Tomek Jurczyk, Joachim Iwaszczyszyn, Piotr Ostój, Bartek Szuryga, Sebastian Konarzewski, Michał Kordala, Mateusz Niedbała, Bartek Szeliga i inni. Dzięki Wam! Nie przegrywałem z byle kim. To było dobre 6 lat. To były dobre roczniki, panowie z 96 myślę, że w Szwajcarii będziecie mieli jeszcze coś do powiedzenia.

Co dalej? Dalej nie wiem jak, ale planuję wyrwać ( choć specjalistą w wyrywaniu nie jestem) jakiś medal w elicie! Jak? Nie wiem. Teraz cel jest prosty, najważniejsza impreza przyszłego roku to ultralong – skoksić się jak świnia i załomotać do bram raju jeszcze raz!!!