środa, 13 kwietnia 2016

Zimowe klasyki

Wpis dotyczący treningów na mapie zapowiadany był już od dawna, więc „nadeszła już najwyższa pora, by została dzisiaj spalona kora”. Tej zimy z uwagi na „palcowe” problemy nie pobiegałem na mapie tyle ile chciałem, należy jednak zauważyć, że może nie biegałem dużo, ale biegałem efektywnie.

Nowy rok rozpoczęliśmy od biegania w okolicach Nawojowej Góry – w sobotę: korytarz, pamięciówka i warstwicówka, niedziela długie rozbieganie połączone ze „ściganiem” – w formie rozbiegania. Sobotni trening poszedł bardzo dobrze, korytarz i warstwicówka bez większych zarzutów, na pamięciówce trochę błędów, ale też kilka fajnych przebiegów. Na części korytarzowej nie zmylił mnie nawet okrzyk trenera „Ty, Garbaty, ale Cię wyp*er dzieliło”. Niedziela to już inna bajka, zacząłem odczuwać trudy bardzo mocnego tygodnia (obóz Krynica i Bieg Sylwestrowy przyp. redakcja). Ledwo co podnosiłem nogami, a zauważyłem że w takich przypadkach, głowa też przestaje u mnie pracować.



Kolejne treningi na mapie odbyły się w trakcie weekendowych wypadów do Żelazka, które wspominam bardzo dobrze (wypady, a nie treningi na mapie). Najpierw kolejne starcie z Rodakami, zaliczyłem jedno spore wybombanie i jeden kosztowny upadek. W następny weekend biegaliśmy na Grochowcu, parę złych wyborów spowodowane było faktem, że przez prawie cały styczeń biegałem z gipsem i generalnie bieganie po lesie jest wtedy znacznie utrudnione. Trening wejście-wyjście wyszedł już całkiem znośnie.



Pierwszym „zimowym klasykiem” był trening w Zabierzowie, gdzie jeszcze nie na tak wysokiej intensywności pokonałem już całkiem spory dystans. Największym utrudnieniem było znajdywanie punktów odblasków, momentami wolałem jakby tych punktów nie było. Generalnie jeden błąd na PK 2 i pierwszy zimowy klasyk przygotowawczy przed longiem jak najbardziej na plus.



Wyjazd do Hiszpanii już był szerzej opisany gdzie indziej, mapka ze sprintu niestety zaginęła  w akcji, jak się znajdzie to wrzucę : )

Drugim „zimowym klasykiem” było bieganie po Tyńcu, z intensywności treningu jestem jak najbardziej zadowolony (HR 170), średnia bardzo dobra, błędów nie dużo. Mocny trening, po którym mogłem powiedzieć – good job.


Dwa tygodnie później biegaliśmy w fajnych treningach organizowanych przez trenera Pawła, i tak: ze sprintu pod względem technicznym mogę być zadowolony – to był dobry bieg, kondycyjnie fajerwerków nie było. Udało się ponad minutkę wygrać z Marcinem, jednak z pewnością nie był to bieg na TOP3, ani na TOP6 (w które na innych poza longiem dystansach celuję) Mistrzostw Polski.


Dzień później odbył się trening na Bronaczowej – arenie MP w Krakowie i tegorocznego Wawel Cup. Na początku miałem biegać middla na warstwicówce (wrzucona mapka ze wszystkim), a później dołączyć do chłopaków i walczyć w masówie. Założenie było idealne, bo po „rozgrzewce” ledwo zdychałem na ich plecach, by później „przejąć inicjatywę”. Idąc po kolei, to odważę się wysnuć stwierdzenie, że taki bieg na middlu dałby mi rok temu coś więcej niż


Biegłem bardzo mocno, równo, czułem flow. Podczas masówki drobne błędy na pierwszym trapezie tylko mnie zmobilizowały i śmiało fragment od PK9 do PK26 mogę zaliczyć do biegów życia. PK 27 jednak nie stał, co znacząco mnie zdekoncentrowało i tak dałem się przejechać Marcinowi, nad którym już wypracowałem sobie trochę przewagi. Gratulację. Jakkolwiek odważę się wysnuć stwierdzenie, że ścigania w naszych klubie na takim poziomie już dawno nie było.

Analiza biegu


Ostatnim z „zimowych klasyków” – jedynym z którego nie mogę być zadowolony, jest drugi etap zawodów w Czechach. tego dnia niestety włóczyłem nogami, intensywność biegu nie była zadowalająca. Błędy PK1, PK7, PK8, duży na PK18 – wyrosło mi nagle ogrodzenie, którego na mapie jak widać nie ma. PK 21 (tu dorwał mnie Szwed Imark). Na tle Polaków wypadłem bardzo słabo, na tle czeskich kolegów trochę lepiej. ;)


1. M.Nykodym         67.24
2. S.Imark               +6.28
3. K.Drągowski        +7.34
...
6.K.Wołowczyk       +10.31
7. D.Stefański         +10.45
15. M.Garbacik        +14.31
21. M.Jirasek          +16.14
23. D.Hepner           +17.07
26. V.Netuka            +19.43
47. P.Remes            +38.05

Pozostałe treningi w Czechach mogę podzielić na udane i kompletnie nieudane. Kompletnie nieudany był nocny, który tylko utwierdził mnie w podjętym w październiku postanowieniu i niedzielny trening kombo-okruhy, gdzie ledwo co nogami włóczyłem nad ziemią, a technicznie biegałem jak słaba czternastka.


Udane było piątkowe stawianie punktów – bardzo czułem tą mapę i poniedziałkowe ściganie (poza pierwszym punktem). Na obu treningach teren był bajkowy, a moja dyspozycja nawigacyjna taka jak powinna być!


Mam nadzieję, że zimowe klasyki zaowocują i na minimum takiej samej intensywności, i jakości pobiegnę w niedzielę. A na dziś prawdziwy zimowy klasyk, dla wszystkich tych, którzy kochają swój kraj…



…i martwią się o niego! 

wtorek, 5 kwietnia 2016

Półmaraton - relacja

Dla wszystkich czytelników, którzy z niecierpliwością czekali na tą relację mam dobrą wiadomość – to już dziś! Dziś będzie bardziej sprawozdawczo, mniej filozoficznie. Zamiast opowiadać o dupie Maryni, walce ze wszystkich sił, paleniu kory czy młodości i piękności, krok po kroku opiszę każdy kilometr. W końcu nie codziennie bije się rekord życiowy na 10 kilometrów i w półmaratonie.

Przed biegiem

Dzień przed biegiem układaliśmy z trenerem kilometry pod godzina piętnaście i nijak nam to nie wychodziło. Pewnie z tyłu głowy miałem, że szansa na zrealizowanie założeń jest znikoma i pewnie i tak pobiegnę po swojemu : ) W dniu przed biegiem czułem się fatalnie, z zewnątrz nie wyglądałem najlepiej, ale decyzja zapadła, już wycofać się nie można…

Rozgrzewka

Bardzo spokojna, zacząłem z problemami żołądkowymi powyżej pięciu, końcówka już po 4:50 – porywające tempo. Szału nie ma, ale robię swoje, jestem skoncentrowany. Ustawiam się w drugiej linii, ostatnie mantry przedstartowe i… ruszamy!

1. km – 3:25

Założenie było po 3:40, ale jak tu biec po 3:40 jak masz tyle rezerwy w nogach i dodatkowo biegniesz z dość mocnym wiatrem? Cały czas zegarek pokazywał 3:10, w końcu udało się już tak zwolnić, by osiągnąć to 3:25. Dziwny kilometr, a co ciekawe najszybszy.

2. km – 3:36

Tu zdecydowanie bliżej zakładanego na starcie tempa. Złapałem sporą grupkę z którą biegłem, co było bardzo przydatne, gdyż wiatr dość mocno pizgał dla odmiany bardziej w twarz. Niestety to był jeden z ostatnich kilometrów, który biegłem z kimś, później skazany byłem na samodzielną walką.

3. km – 3:32

To pod koniec tego kilometra puściłem wyżej wspomnianą grupę, która zaczęła przyspieszać. Ja miałem trzymać się swojego, albo chociaż nie szarpać poniżej 3:30. Na tym kilometrze też jakaś pani śpiewała:


fajne uczucie!

4. km – 3:32

Tu cały kilometr samemu, pierwszy podbieg – pod Salwator zaliczony.

5. km – 3:38

Tu kolejna „górka” za mną, zdecydowanie najwolniejszy kilometr z pierwszej części trasy.

6. km – 3:31

Zdaje się, że tu dogonił mnie konkurent, więc była okazja by pobiec razem z nim. Na tym kilometrze był też pierwszy punkt żywieniowy, z którego według planu skorzystałem.

7. km – 3:29

Tu za nim, chociaż wkrótce zaczął mi uciekać. „Jeszcze Cię wyprzedzę” – pomyślałem, biegnąc swoje!

8.km – 3:27

Teraz kilometr, na którym postanowiłem złapać rytm i ani razu nie popatrzeć na zegarek. Wyszło, trochę za szybko, ale pokazuje to, że nogi dalej były świeże.

9. km – 3:31

Na tym kilometrze spotkałem po raz pierwszy dziadka:


Na uwagę zasługują jeszcze pewna ławeczka, hotel forum pod którym niegdyś piwkowaliśmy z ziomeczkami przy zachodzie słońca i kolejny „podbieg”. Przypomniał mi się też jeden zakres, który biegłem na tej trasce.

10. km – 3:27

Tym razem trochę w dół i podbieg na kładkę Bernadka, tu podjąłem postanowienie o spokojnym klejeniu mojego konkurenta.

11. km – 3:27

Traska doskonale znana z moich wieczornych, płaskich rozbiegań, tu też miał miejsce posiłek numer dwa.


12. km – 3:30

Kolejny kilometr lekko pod górę, znów trzeba było się „wydostać” z wałów. Tu wyprzedziłem dwóch zawodników i pomknąłem w stronę Grodzkiej.

13. km – 3:30

Zdecydowanie najprzyjemniejszy kilometr, na Starym Mieście nie da się biec wolno. Dużo kibiców i mój piękny ukochany Kraków.

14. km – 3:31

Na tym kilometrze zacząłem widzieć w bliskiej kolejności następnego konkurenta (tu już w grę wchodziłaby walka o TOP 10). Kleimy powoli, jak na Sikorniku – pomyślałem.

15. km – 3:32

Dużo zakrętów, znów drobna góreczka, która już na 15. kilometrze wchodzi w nogi. Tu też zaczął mnie doganiać ten Pan, który uciekł mi na siódmym i którego wyprzedziłem na dwunastym. Zamiast dać się dogonić i siąść na plecach trochę za bardzo żyłowałem, za dużo mnie kosztował ten kilometr.

16. km – 3:29

Tym razem ciągle lekko w dół, do tego mnóstwo kibiców! Najpierw dziadek z żelem, później pan Żuchowicz na wodopoju i tata czekający by pobiec z mamą, któremu mogłem pokazać kciuk do góry. Wszystko szło zgodnie z planem, rezerwa na złamanie 75 jest spora. Na końcu kilometra spotkaliśmy się w trójkę, z tym którego goniłem i tym przez którego byłem goniony. „Lecimy razem, została piątka, trzymamy to” – powiedziałem, po czym po chwili puściłem kolegów.

17. km – 3:36

Tu w dupę znowu zaczął dawać wiatr, trzymałem plecy tej dwójki, jednak rozpoczął się kolejny problem – kolka. Na tym kilometrze zaczęły się schody.

18. km – 3:39

Kolka się nasila, dodatkowo znowu trzeba wbiec na Salwator, nieciekawie.

19. km – 3:37

I wracamy na błonia, słychać doping, trochę łatwiej.

20. km – 3:41

Tu chciałem zacząć gonić konkurentów, którzy podobnie jak ja zwolnili. Energetycznie było z czego przyspieszyć, jednak trzymając się jedną ręka za podbrzusze nie ukrywam biegnie się wolniej!


21. km  - 3:41

Najwolniejszy, znów wiatr w twarz, do tego biegłem już zgarbiony jak dzwonik z Notre-Dame, aby trochę zmniejszyć ból kolkowy. Energetycznie kilometr był do pociągnięcia w 3:10-3:20, no ale ból to uniemożliwił. Tu również spotkałem ciocię i kuzynkę mimo, że nie pojawiła się „umięśniona sylwetka w białej koszulce”. Dzięki Wam!

końcówka – ok. 3:25 min/km

Finiszujemy, widząc metę pomyślałem jeszcze o złamaniu 75, ale nie udało się, innym razem!

1. D.Pietrzyk   66:04
2. A.Kern        +1.28
3. M.Gałązka  +3.01
...
12. M.Garbacik +9.06
1454. K.Etterle-Garbacik +46.36 (brawo mamo!)

Zaraz po biegu

Nogi zakrwawione jak nie wiem co – spodenki mnie obtarły. Kolka przeszła. Roztruchtanie po około 7 min na kilometr. Nie czuje jakiejś takiej mega satysfakcji, ten półmaraton po prostu się odbył.

Dwa dni po biegu

Zaczynam doceniać wartość tego biegu, spełniłem jedno z przedsezonowych założeń. Forma na longa jest, a wynik przy mniejszym wietrze i bez kolek jeszcze kiedyś poprawię!

Trzy dni po biegu

Wystartowałem w Biegu Kościuszkowskim, jednym z moich ulubionych biegów, co za bardzo mądre nie było. Poszło mi minimalnie gorzej niż rok temu, a całej sztafecie chyba niestety również gorzej. Zabawny jest dla mnie przebieg tego biegu, gdzie wszyscy ruszają w „pizzę” za Dawidem Waloskim, a później każdy słabnie w swoim tempie. Ja przybiegłem, gdzieś na miejscu pomiędzy 6-8, ale było tak zimno, że nawet nie zgonowałem, tylko od razu poszedłem truchtać.

1. AGH II
2. Politechnika Śląska
3. AWF Kraków I
...
9. UJ 



Na tym biegu zrozumiałem też co to znaczy przywiązanie do barw klubowych. Dostałem propozycję by pobiec dla UEK-u (co gwarantowałoby lepszy wynik), jednak w sercu jestem bardziej studentem UJ-otu : )

Dwa tygodnie po biegu

Odzyskałem siły po półmaratonie, odzyskałem radość z biegania, odzyskałem tą moc, która towarzyszyła mi przez grudzień, styczeń i luty. W piątek wreszcie jakieś rozbieganie po 4:30, a  nie włóczenie nogami, w sobotę tempo + sprint z MP, a w niedzielę 100 minut po lesie. Jest okej! Zostały dwa tygodnie, na które ogłaszam pełną mobilizację!

I dedykacja, dziś prawdziwy hicior muzyczny, dla Pana Cyca, biegacza, blogera, prawnika, ekonomisty, filozofa, melomana, romantyka, audiofila, Polaka, katolika i alkoholika! Niech się Panu wiedzie jak najlepiej!