niedziela, 27 lipca 2014

Eliminacje do JW… Nagroda pocieszenia!

Na wstępie chciałbym ostrzec wszystkich, że post może być trochę długawy, a na dodatek mogę w tych swoich przemyśleniach trochę zanudzać. No, ale jak to mawiają „Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba”.

Zanim zacznę swoje wywody, chciałbym zauważyć, że każdy z nas uczy się przełamywać swoje bariery, dlatego tak jak obiecałem chciałbym pogratulować oficjalnie Kacprowi, wiernemu czytelnikowi tegoż o to bloga, pobicia swojego rekordu życiowego. Takie eskapady nie zdarzają się często!

*GPS tracking z wyjścia na Rynek


Wracając do tematu tytułowego JWOC-a, jak łatwo można było zauważyć w moim kalendarzu startowym, nagromadzenie biegów w ten weekend było dość spore. Chciałem wystartować we wszystkich, co oczywiście było nie możliwe, dlatego utworzyłem następującą listę priorytetów:

1. JWOC
2. MP
3. Limanowa Cup


Eliminacji do JWOC-a roztrząsać już nie będę, w tym roku byłem po prostu za słaby… Dlatego czekała na mnie nagroda pocieszenia, czyli Mistrzostwa Polski Juniorów w Biegu Alpejskim. Nagroda pocieszenia, ale ileż trzeba było zrobić by ją dostać? Ileż było niepewności? O tym teraz.

Już po Limanowa Forrest miałem wątpliwości, czy w ogóle decydować się na start w Mistrzostwach Polski? Czy jest sens? Czy nie dostanę po dupie? Tydzień przed biegiem nastąpiło totalne załamanie i tak nie najlepszej formy. Kolejne pytania. Po co się będziesz szarpać? Jak będzie wyglądała twoja forma? Czy dam radę?* Bieg zdecydowanie był czymś nieznanym. Nie wiedziałem w jakiej będę formie. Nie wiedziałem na ile stać rywali. Ale koniec już tych pytań retorycznych. Stwierdziłem, że trzeba spróbować. Kto nie ryzykuje ten nie zyskuje!

profil morderczej trasy

A jak wyglądał bieg, zacznijmy od początku. Na pierwszym kilometrze rozpoczęły się jakieś lekkoatletyczne szachy, w których po doświadczeniach z bieżni wiem, że się nie odnajduję. Pobiegłem go sobie spokojnie z najlepszą seniorką, prowadząc cały wyścig. Po 1 kilometrze dogoniła nas grupa jakiś dwudziestu paru juniorów i w tej grupie pokonałem kolejne 2 kilometry. To była dopiero rozgrzewka. Kolejny kilometr pokonałem prowadząc bieg, razem z przyszłym zwycięzcą zmagań, szarpnąłem mocno pod stromiznę, cała grupa się porwała, a mnie dopadł pierwszy kryzys. Próbowałem realizować wtedy pierwsze założenie dotyczące biegu, ale niestety -  na 3,8 kilometra, ściana…

Było ciężko, oddech zacząłem odzyskiwać około 6 kilometra, wtedy byłem trzeci, a na plecach miałem kolejnego przeciwnika. I nagle, kryzys gdzieś odszedł, a na oczy widziałem jeden kryzys z przodu i na uszy słyszałem jeden kryzys z tyłu. Mam siłę, ruszam, nie ma kalkulacji, realizuję drugie założenie dotyczące biegu - "Gonimy Go, razem".

Jest dobrze na około 7,5 kilometra słyszę mega doping od jakiegoś trenera dla jakiegoś zawodnika. Wtedy powiedziałem sobie: „Nie możesz się obracać, nie możesz pokazać słabości”. Miałem jeszcze trochę sił, kalkulacji nie było żadnych, dawałem w górę ile fabryka dała, „aż do ofiary życia mego”. Pod schroniskiem byłem już prawie srebrnym medalistą, zostało niewiele ponad kilometr do mety. Spiker mówi, że jestem drugi, a tuż za mną tegoroczny reprezentant Polski na Mistrzostwa Europy.


Niestety później parę razy pokazałem słabość i odwracałem się do tyłu. Wyprzedził mnie jakieś 600 metrów przed metą, szans na walkę nie miałem żaden, byłem mega zmęczony. Lecz z tyłu nie ma nikogo, wiedziałem, że trzeba tylko dojść do mety, dosłownie dojść. Teraz realizowałem założenie numer trzy i szczęśliwy padłem na metę. Dotarłem do mety, zajechałem się, dałem radę, przezwyciężyłem kryzys, mam kolejny medal Mistrzostw Polski! Nagroda pocieszenia, naprawdę zacna.


A jak się później okazało, bieg ten był biegiem eliminacyjnym do rozgrywanych 14 września Mistrzostw Świata w Biegu Alpejskim. Najprawdopodobniej pojadę do Włoch na kolejną przygodę życia, mam nadzieję w lepszej formie. O to już się nie martwię.

A jak będzie? Będzie dobrze. Musi być dobrze!!!

*Ja ku*wa nie dam rady?!

poniedziałek, 21 lipca 2014

Preparing for Polish Champs part II

I wanted to treat Thursday racing in the AWF park very seriously. Main assumption of this race was reaching high speed…

… but unfortunately this competition coincided with the most difficult day of my training break. Apart from this fact, I wanted to prove myself, that good race was possible. My assumptions were as follows:
- high speed
- fluent race and catching elements from the distance
- victory (this day, I knew that it would be very difficult, so I particularly wanted to come first)

On the “warming” stage of the race I lost some time to Milo and Marek, but as it turned out later, my opponents didn’t punched one control point, so I had already became a leader. With time my performance started to be getting better and better. My organism was getting used to physical effort. I was strongly focused, and on the 6th point I overtook Marek. I made two small mistakes-  5’’ on 11th and 2’’ on 10th.  I ran to the finish on the first position without any new adventures.



I’m glad with this race, I fulfilled all my goals. I regret not being able to run this race really fast. Although, for me the important fact is that I ran the next sprint, even though the terrain was exceptionally easy.

On the Polish Champs it will be good. It must be good!

sobota, 19 lipca 2014

Wehikuł czasu

Zawody organizowane przez trenera Witka zawsze darzyłem ogromnym sentymentem. Startowałem w nich już sześć razy, rok po roku, niestety pech chciał,  że w tym roku nie wystartuję po raz siódmy, dlatego chciałbym…

… przenieść się trochę tytułowym wehikułem czasu  i dokonać symbolicznej analizy moich pierwszych zawodów. Zawody te uznaję za moje pierwsze pomimo, że byłem już na jakiś 2 treningach w krakowskich parkach, raz nawet startowałem w zawodach na Sikorniku… Ale to Limanowa zawsze była, jest i będzie moimi pierwszymi zawodami.

Pierwszy bieg odbył się w deszczowej pogodzie, nie ukrywam, że było ciężko. Już na pierwszy punkt spotkały mnie dość spore problemy, jednak metodą „Chłopaki na, który punkt idziecie” jakoś trafiłem. Dwójka była dużo prostsza, z tego co wiem trafiłem na nią bez problemu. Na trójkę wybrałem wariant drogą. Pamiętam, że straszna ulewa, podejście pod górę i halówki na nogach utrudniały podbieg, dodatkowo miałem lekki problem z wejściem na punkt. Ale udało się, trafiłem na niego. Niestety nie mogę tego powiedzieć o czwórce, próbowałem biec na kierunek co się wyraźnie nie udało. Dobiegłem jakoś do asfaltu i w końcu udało mi się trafić do szkoły. NKL, szkoda. Teraz wiem, że trzeba było biec do lini wysokiego napięcia, która jako element liniowy wprowadziłaby mnie w okolice punktu. Czego brakło podczas tego biegu? Może przygotowanie mentalne było złe, może rozgrzewka niewystarczająca, a może trener źle dobrał akcent szybkościowy w środku tygodnia?... :D


Drugi bieg na „Limanowej” z pewnością będzie zapamiętany jako jeden z najlepszych w moim życiu. Jak do tego doszło, o tym poniżej. Jedynka bez większych problemów 5’15’’ straty do najlepszego przebiegu, dwójka? Po profesorsku, straciłem 1’57’’, mniej niż 100%!. Na trójkę straciłem trochę więcej, musiałem udać się za potrzebą, do tego popełniłem lekki błąd. 7’06’’ straty. Od czwórki do szóstki nie miałem większych problemów. Odpowiednio 3’48’’, 6’21’’(tu chyba jakiś problem jednak był, nie pamiętam), 1’36’’. Na siódemkę wybrałem kiepski wariant, do tego musiałem mieć jakiś problem na przebiegu, bo straciłem 13’15’’. Cóż „biegniemy” dalej! Podbijając siódemkę zorientowałem się, że musiałem gdzieś zgubić mapę… Wracam się i… Leżała na zboczu. Mogę kontynuować trasę. Na ósemkę 5’59’’ straty, na dziewiątkę 4’34’’, a na dziesiątkę? 2’42’’ Tak! Profesorski przebieg, udało mi się podczepić za jakimś weteranem, który wprowadził mnie na mój punkt. Z tego co pamiętam to na tym przebiegu miałem 7 międzyczas w kategorii – prawdziwy sukces. Niestety jedenastka już tak nie siadła, ale cóż… 20’29’’ straty… Do końca bez problemów.  Na wydruku byłem 26 na 27 z czasem 106’54’’ i stratą 76’45’’ do najlepszego przebiegu. Jak mi się udało osiągnąć ten sukces? Nie wiem, z pewnością zaprocentowały lata ciężkiej pracy. Chciałbym przede wszystkim podziękować trenerce, która natchnęła mnie przed startem. To był super bieg. Dziękuję również cioci Lilce za wnikliwą analizę biegu po tym sukcesie, to miało zaprocentować w przyszłości…

… niestety nie do końca zaprocentowało. Odbywający się tego samego downhill rozpoczynał się w ekstremalnie ciężkich warunkach. Podczas mojego biegu aura była już lepsza, jednak mi nie udało się realizować założeń obranych przed biegiem. Pierwsze dwa punkty z błędami, na trójkę przepadłem już w ogóle. I staram się jakoś trafić do CZ. Nagle zaczyna mnie gonić jakiś pies. Krzyczę „sp****alaj”, no dobra wtedy na pewno tak nie krzyczałem, ale dołącza drugi pies. Spanikowany biegnę dalej. W końcu jakoś trafiłem na dół, gdzie akurat przejeżdżał samochodem trener Leszek. Dobrze, bo zbieracze punktów nie musieli mnie już szukać po lesie.

A czwarty etap? Rozpocząłem z postanowieniem by powtórzyć sukces z drugiego? Czy wyszło?, niestety nie (podbiłem tylko jedynkę). Plusem tego dnia było to, że miałem wczesną minutę startową i już nikt mnie nie szukał. Nie ominęło mnie jednak kilka przygód  jak: dotarcie do jeziora na północy mapy, zgubienie mapy (już bez znalezienia), czy wreszcie nadzieja, gdy zobaczyłem faworki, wtedy już wiedziałem, że trafię do CZ. Te zawody były prawdziwą szkołą życia i jestem dumny, że mogłem w nich wystartować. A oto ja:



A co dalej? W kolejny weekend czeka mnie wyzwanie, prawdziwe wyzwanie. Na pewno podczas biegu będzie działał specjalny motywator, obiecałem sobie, że po raz ostatni. Ale zobaczymy jak będzie, na razie jestem od niego uzależniony. Nie mam pojęcia, które miejsce może mi to dać, ale chciałbym wygrać z samym sobą, wygrać z górą i przede wszystkim lepiej rozłożyć siły niż wtedy:



A jak będzie? Będzie dobrze. Musi być dobrze?


piątek, 18 lipca 2014

Być częścią historii

Tak, Puchar Wawelu to już niewątpliwie jest historia, piękna historia, w tym roku odbywał się po raz trzydziesty trzeci. Po raz kolejny zawodnicy ścigali się na ciekawych trasach, na malowniczej jurze krakowsko-częstochowskiej.  Po raz kolejny mogliśmy się sprawdzić jako zespół organizatorów, razem stworzyliśmy kolejną cząstkę tej historię. Pragnę podziękować:

- Mateuszowi za ogrom pracy związanej ze stanowiskiem jakie pełnił
- Gosi za to, że zawsze o wszystkim wiedziała i potrafiła domknąć wszystko na ostatni guzik
- trenerowi Włodkowi, za zrobienie dokładnych map i ciekawych tras
- Markowi za ogrom pracy jaki włożył w tegoroczny Puchar Wawelu
- Siergiejowi i Anastasii za to, że przyjechali z Rzeszowa by pomóc nam w organizacji        
- Kacprowi, za to że pomimo braku chęci dzielnie spał w centrum zawodów


I wielu, wielu innym, bez których nie byłoby tej imprezy, nie byłoby tego wydarzenia, nie byłoby kolejnego rozdziału w historii pt. „Puchar Wawelu”. Cieszę się, że mogłem pracować z Wami. Dzięki Wam!

poniedziałek, 7 lipca 2014

Cóż

W jednym poście wspomniałem, że napiszę kilka słów o tegorocznej maturze. Niewątpliwie miała być ona ważnym wydarzeniem, swego rodzaju wyzwaniem/zawodami. Daruję sobie jednak rzucanie frazesami, że łatwo można pogodzić szkołę, z treningami itp. Z pewnością można, ale może trzeba mieć w głowie trochę więcej : ) Jedno jest pewne gdybym nie biegał to na pewno nie uczyłbym się więcej, a bieganie daje mi więcej satysfakcji, nawet niż matematyka. Wyniki, które dostaliśmy pod koniec czerwca okazały się dla mnie dość sporym rozczarowaniem, zwłaszcza 86% z mojej ukochanej rozszerzonej matematyki… Porażka. Ale narzekanie jest zabronione, bo przecież:

Cóż, to tylko bukiet zwykłych róż…



Po wynikach matur nadszedł czas na pierwszy po okresie roztrenowania start. Postanowiłem w lipcu trochę (3 razy) postartować sobie w Biegach Górskich. Na pierwszy rzut poszła kolejna edycja Pereł Małopolski. Tego dnia czułem się wyjątkowo dobrze, pobiegłem dość mocno, przybiegłem pierwszy, same pozytywy : ) Mówiąc jeszcze coś pozytywnego,pozytywnego warto wspomnieć o atmosferze, która panuje na tym cyklu. Na Perłach oprócz biegów na 10km i 21km prowadzone są zawody Nordic Walking, dodatkowy bieg na 3kilometry, czy biegi dla dzieci. Każdy może znaleźć coś dla siebie. Pod tym linkiem, znajduje się relacja z zawodów, która dobrze oddaje jakim wydarzeniem są Perły Małopolski. Już nie po raz pierwszy i z pewnością nie po raz ostatni moje nazwisko zostało pomylone. Ale nie obrażam się, bo przecież:

Cóż, to tylko bukiet zwykłych róż…



W tą niedzielę odbył się, szumnie zapowiadany w poprzednim poście, bieg Limanowa Forrest. Tym razem, w przeciwieństwie do biegu na Perłach, chciałem się wyjątkowo zniszczyć. Jeśli chodzi o pozytywy po tym biegu, śmiało mogę powiedzieć, że to założenie zrealizowałem w 150%. W 150%, bo może trochę nawet przegiąłem, w takim stanie nie byłem jeszcze nigdy. Jednak lód na głowie, chłodna woda i przede wszystkim pomoc miłych pań pozwoliły mi w końcu wstać o własnych siłach. Co było tego główną przyczyną? Przede wszystkim fakt, że moja chora ambicja kazała mi rozpocząć tempem medalistów Mistrzostw Polski Seniorów z tego roku. Po kilometrze to kosztowało bardzo dużo. Byłem taki malutki. Czułem się jak szmata… Być może, gdyby nie ten początek to byłbym w stanie przybiec na 5, 6 miejscu w OPEN, a tak to pozostało mi 9 miejsce w OPEN, 1 w juniorach i lekkie rozczarowanie. Ale nie narzekamy, bo przecież:



Cóż, to tylko bukiet zwykłych róż…


środa, 2 lipca 2014

Już w tą niedzielę...

Pragnę...

- się zaje*ać
- porzygać się na mecie
- wyżyć się
- bólu, intensywnego bólu na mecie
- zeszmacić
- dać z siebie wszystko
- pokazać tej górze, kto jest silniejszy
- zniszczyć się
- osiągnąć tętno powyżej 210
- nie odpuścić aż do końca
- nie wiedzieć jak się nazywam
- dać radę
podołać wyzwaniu
pokazać, że naprawdę na dużo mnie stać
walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary życia mego
pokazać, że zawsze jest światełko w tunelu
odbić się po nieudanych elimacjach do JWOC-a

Dawno nie miałem, aż takiej ochoty zniszczenia się fizycznego, dlatego trzymcie kciuki za to by mi się udało doprowadzić do takiego stanu w jakim jeszcze nie byłem.

Strona zawodów

A i pomimo, że tym razem wynik nie jest najważniejszy, to jednak niech to zdjęcie będzie drogowskazem na niedzielę i niech kolejność na mecie będzie taka sama!




wtorek, 1 lipca 2014

Preparing for Polish Champs part I

Polish Championships in Warsaw were of course very important event for me. I hadn’t expected  medal before the race, I’d just wanted to do a good race, how much it would give? I was to find out later.


The beginning of the race was poor as usual, that is the biggest chance to catch up with the score in the future. On point four I had already 21 seconds loss to P.Parfianowicz, and 9 seconds loss to K.Wołowczyk. My decisions were too slow, but I slowly started to get going.


At point five, I’m not sure, which option was the best, but one thing is sure, it wasn’t mine. Basically, the strangest thing is that even though I had chosen a different option, at some point I turned right, and I had no choice, but to follow this way. I lost 21 second to Dzioba, and 8 seconds to the later winner. This mistake cost about 15 seconds.


The next important point was point seven. I was rushing on the stairs, which undoubtedly is my asset, but unfortunately I didn’t realize my conception. I turned into a street too early, and what’s more I got myself into quite a big crowd of people. Bad luck. 8 seconds loss to Dzioba, and about 15 seconds mistake.

The next part of the race, I ran more slowly, but more precisely, and I only hesitated at point ten, I lost 3 seconds on point eleven. Point 13 and 15 were the key ones. Especially I regret choosing bad option on 13th, because it cost more. About 18 second mistake on 13th, and 7 seconds on 15th.




On the Nowe Miasto Market Square Lupek shouted to me, that it wasn’t so bad. I wasn’t wondering about it, but I wanted to accelerate, and to take some risk. And I ran faster, and faster, and faster… up to course from 18 point to 20… Already on depart from 16, trigger caught me, because someone took a photo of me, and I thought, that I would get disqualified, and I got into believing this disqualification. What’s more, I had badly folded map, and I didn’t notice course to 19th. I regret this disqualification, however, it was a fight, and on sprint distance, I think I just have to take a bigger risk.



What conclusions can I draw after this race. In conclusions we skip disqualification. I lost/I would have lost 30-31 seconds. Is it much? For sure it isn’t little, but apart from weak beginning I lost about 1 minute, due to my mistakes. I won course to 18 point. So? Is it possible to fucking rush on sprint distance? Yes, it is! Was there a contact with national lead? Yes, there was! Was it much better than a year ago? Yes, it was! So I treat this race, now, as a starting point, as beginning of preparations for the Polish Champs, the champs, during which I will be much better prepared, for champs, during which I will punch all the points in good sequence : )



It is just a beginning!