poniedziałek, 8 grudnia 2014

Czy widzisz światełko w tunelu?



Postanowiłem darować sobie zapowiedzianą drugą notkę podsumowywującą sezon ubiegły, tamta w sumie wyczerpała temat wystarczająco, a czas skupić się na teraźniejszości i przyszłości.

Wracając do teraźniejszości, w minioną sobotę odbył się kolejny, już dwunasty etap Grand Prix Krakowa. Organizacyjnie, za równo ze strony zewnętrznej, jak i wewnętrznej zawody były na bardzo wysokim poziomie, a frekwencja na grudniowych zawodach w liczbie 360 osób daje sporą nadzieję na poprawę tego wyniku w trakcie kolejnych etapów. Wciąż podnosi się też poziom naszych zawodów, duża ilość zawodników osiąga dobre rezultaty, tym razem niestety zabrakło najbardziej aktywnej zawodniczki dzięki której, cały czas możemy pracować nad jakością organizacji zmagań. Mam nadzieję, że wycofa się Pani ze swojej deklaracji i przybędzie na styczniowy etap.

Typ razem warunki na trasie były dobre, a piękna/szronowa pogoda 
uruchomiła lawinę nowy fejsbukowych profilówek z GPK.


Przechodząc już do samej rywalizacji, miał być to dla nas sprawdzian: „nie kto jest mocny, tylko kto jest najmniej słaby”. Najlepiej w moim odczuciu wypadli Marek i Kacper. Jeśli chodzi o przygotowanie do biegu to tym razem zabrakło mentalnych motywatorów, a moja rozgrzewka 

 *striptiz uchwycony

była zbyt krótka, co dało się odczuć w trakcie pierwszych metrów biegu. Zacząłem rozsądnie, z tyłu, z czasem się rozpędzałem, po drodze chipa zgubiłem, później trochę siły nie miałem, na mecie nawet się nie wywróciłem, taki bieg bez historii. Ten brak klasycznego, cycowego zgona trochę mnie martwi, czyżby starość dopada? : )

1. P.Babula      23.08
2. M.Świadek  +0.23
3. M.Garbacik +1.11 - na wynikach (+0.42 - wynik rzeczywisty)

Na mecie pojawiłem się piąty z czasem około 23:50, czyli 1:50 gorzej niż w marcu, a 25 sekund gorzej niż rok temu. Pomimo, że trasa jest inna, moim zdaniem czasy można porównywać – około 500 metrów zbiegu zastąpiło 300 metrów podbiegu. Było to dla mnie dziesiąty start w GPK, siódme (choć dość przypadkowe, z uwagi na DSQ dwóch najlepszych competitorów) podium w OPEN i dziewiąte zwycięstwo w kategorii. Lubię te zawody. I choć wiem, że nie jest dobrze, to jednak widzę światełko w tunelu. Wynik jest słabszy niż rok temu, ale biegać zacząłem dopiero od tygodnia i w nogach czuję, że jeszcze będzie dobrze : ) Brakuje mi tej energii i motywacji co rok temu, ale chcę jeszcze sobie coś udowodnić i cieszę się, że zaczynam trenować. Cieszmy się z małych rzeczy!


A i na koniec, deklaracja. Mam nadzieję, że się nikt nie obrazi : )

sobota, 22 listopada 2014

Alfabet 2014


Sezon 2014 dobiegł już końca, czas na małe podsumowanie. Pierwszy z dwóch podsumowujących wpisów przedstawi cycowy alfabet wydarzeń, miejsc, haseł i sytuacji, które zapadły mi w pamięć. 

A jak Asics, czyli firma butów do biegania, w której najczęściej biegałem. W tym roku założyłem 5 par takich butów do biegania, z pewnością należą do moich ulubionych. Poza tym biegałem w jednych IceBugach, Inovach, Addidasach i Salomonach. W sumie 9 par.

*te to śmigały!

B jak brzuszki, jedno z wielu dodatkowych ćwiczeń wzmacniających, których w tym sezonie według CUS (Cycowego Urzędu Statystycznego) udało mi się zrobić 135468. Najbardziej zapadną mi w pamięć, te przed najbardziej pamiętną nocą moich wakacji – z 5 na 6 sierpnia, z pewnością tamte wrażenia będą niezapomniane, a dlaczego? Lepiej, żeby każdy czytelnik sam sobie to dopowiedział.

C jak czwarte miejsce, czyli moje najczęstsze miejsce w tym roku na Mistrzostwach Polski i chyba po prostu realna pozycja w kraju (mimo, że ranking skończyłem na 6 miejscu). Czwarty byłem na middlu, klasyku, sztafetach sprinterskich i… no na sprincie w sumie też  : ) Miejsce pechowe dla sportowca, ale jakoś nie narzekałem na los, po tych wszystkich biegach.

D jak Dasz radę? „Ty ku*wa nie dasz rady?” Jedno z powiedzeń i haseł, które zawsze dopingowały mnie w treningach. Taki napis znajdował się również na dodatkowym dopingu przez, który Lupek przegrał ze mną w biegu na górę Turbacz i z powrotem.

E jak elita. W kategorii M21E (jakby to napisał trener Karol, w niepełnym składzie) wystąpiłem 11 razy. Raz udało się zwyciężyć, biegi te pokazały, że wciąż sporo brakuje do najlepszych seniorów w kraju, ale pokazują też, że kontakt jest i w odpowiedniej dyspozycji można walczyć z najlepszymi.


F jak Falenica, czyli miejsce kadrowych zmagań na crossie. Wspominam je jako miłe odreagowanie po maturze i niezły bieg, choć akurat taka górska trasa nie należy do moich ulubionych. W tym roku, jak forma pozwoli chciałbym tam wygrać!

G jak Grand Prix Krakowa w Biegach Górskich. Pomimo, że był to jedynie przystanek w drodze do ważniejszych startów, będę wspominał bardzo dobrze biegi z zeszłego roku. Dwa pierwsze miejsca, dwa drugie i jedno czwarte, gdy biegłem w drugim zakresie. Najlepiej będę wspominał czwarty etap, gdzie pomimo zrobienia mega mocnych podbiegów w piątek, w sobotę udało mi się pewnie wygrać.



H jak Huśtawka Nastrojów, która towarzyszyła mi przed longiem. Licząc od tyłu: rozwalone kolano, porażony? bark i przeziębienie. Działo się, ale ostatecznie forma na longu zła nie była.

I jak IceBug Winter Trail. Najdłuższy bieg w moim życiu – 16,6 kilometra. Walka z Piotrem Biernawskim i Piotrem Huziorem na podbiegu oraz Tomaszem Lubkiewiczem na zbiegu zakończona sukcesem!



J jak „Jeszcze trochę”. Najczęściej powtarzane sformułowanie w głowie przed wbiegnięciem na szczyt. „Jeszcze trochę” przed wbiegnięciem na szczyt Śnieżnika byłem drugi, później przeciwnik mnie wyprzedził.

K jak „kokaina”. Dopóki ćpałem ten narkotyk moja forma była wysoka. Wiele razy wynik zawdzięczałem własnie temu. W trakcie Pereł Małopolski chciałem spróbować „heroiny” jednak jak okazało się to „koka” na mnie lepiej działa i zapewniła mi ona tam zwycięstwo. Od lipca wyszedłem z tego nałogu to i zaczęły się gorsze wyniki.

L jak Lupek, któremu muszę podziękować za plan i zaangażowanie, które sprawiło, że od grudnia do lipca byłem w formie, ale jeszcze bardziej za to, że chciało mu się mnie słuchać i dalej kombinować z planem od sierpnia do października, gdzie z uwagi na wiele czynników zewnętrznych moja dyspozycja była fatalna.

Ł jak Łysa Pała, choć być może z bieganiem to wiele wspólnego nie ma. Ale warto mieć fantazję, na pewno jeszcze to powtórzę! (Ale łeb na klasyku w Heluszu to sobie strasznie spiekłem)

 
M jak Mechowo i Międzygórze, czyli miejscowości, w których w tym roku zdobywałem medale Mistrzostw Polski. Pomimo, że tylko dwa, to dzięki historii, która za nimi stoi, cenię je bardziej niż te dwa z zeszłego roku. Szkoda, że nie mogę dodać też miejscowości Młodzieszyn, gdzie co prawda pokonałem Mistrza Świata, ale skończyłem czwarty.

N jak Nowy Dwór Wejherowski, gdzie niestety rozczarowałem. Ani na klasyku, ani na sztafetach nie udało mi się wykonać tego, co chciałem. Od tych zawodów też zaczął się kryzys mojej formy.

O jak okrążenia, na bieżni w VIII LO. Te treningi po lekcjach czy po maturze z matematyki będę długo pamiętać. Ludzie patrzą się na ciebie jak na debila, a ty robisz kolejne okrążenie po 3’30’’, choć czasem krzyczysz „za szybko” lub „panie Cycu za wolno”.



P jak piła mechaniczna, czyli jedyny w swoim rodzaju stopień dopingowania, którą jeden pan w ramach dopingu używał w trakcie Mistrzostw Świata w Casette, szczerze mówiąc w trakcie biegu trochę mnie podku… zdenerwował. Teraz wspominam to jako wspaniały element włoskiego dopingu, gdzie po obu stronach drogi stały tłumy ludzi i mogłeś poczuć się jak kolarze na Tour de France.


R jak rozbieganie, w tym roku wiele z nich miało wieczorny charakter, głównie nad Wisłą podziwiałem uroki Krakowa. Najdłuższe miało miejsce nad Rudawą i wyniosło 22.2 kilometra.


S jak SOR (Szpitalny Oddział Ratunkowy) – w tym roku, w trakice obozów/zawodów wylądowałem tam dwa razy. Bark i szycie kolana. Całkiem sporo. Nie?

T jak technika biegu, proces poprawy techniki biegu trwa już od dawna, a usilna praca z trenerem Tomkiem i z panem Przemysławem Gaszyńskim zaczyna przynosić skutki. Dzięki Wam! (choć niestety jak jestem zarąbany, to czasem nadal lecę na piętę i wygląda to jak wygląda…)

U jak uczelnia, na której bardzo mi się podoba. A wiedza, którą nabywam na WPiA to jest to co cyconiści lubią najbardziej. Udało mi się też zapisać na AZS, dzięki czemu nie muszę chodzić na WF, dzisiaj nawet byłem tam na treningu!

V jak Vidnava, czyli miejsce, gdzie wykonałem 2 najlepsze biegi w tym sezonie. Dobra kondycja fizyczna i towarzyszące od początku do końca flow, sprawiły, że to było to! Będę wracał pamięcią do tych biegów.







W jak wygrane, których w tym roku było 10 na 57 startów. Z wielu biegów mogę być zadowolony, choć oczywiście zawsze niedosyt pozostaje.


Z jak zgony, których zaliczyłem w tym roku aż 25. Z tego kilka całkiem spektakularnych. To wszystko dzięki cytatom. Chyba właśnie to w bieganiu lubię najbardziej.



Ż jak Żelazko, gdzie udało mi się wykonać sporo treningów z mapą. Szczególnie miło będę wspominał obóz zimowy, gdy forma szła we właściwym kierunku, a kucie do matury przerywały mecze na Play Station Barcelona – Borussia. Oprócz tego w pamięci na pewno zostanie ten mały, gó*niany podbieg, który od tego obozu, będzie synonimem bólu.



Ten sezon z pewnością był bardzo ciekawy, liczę na jeszcze więcej emocji i anegdot w kolejnym!

środa, 19 listopada 2014

Cieszmy się z małych rzeczy



Już po zaprzestaniu treningów, po ostatecznych zdechnięciu ostrygi, miałem okazję zadebiutować w barwach nowego klubu – AZS UJ. Tym razem okazało się, że jednak nie do końca wyzdrowiałem po BJC i wykres funkcji mojej formy zmierzał do dolnego ekstremum. Po osiągnięciu limesa równego 0, liczę na wzrost dyspozycji i na… bardziej godne reprezentowanie mojej uczelni. Jakby nie patrzeć czasy, gdy na zawodach licealnych na 1500m przybiegałem 100 metrów przed drugim bezpowrotnie minęły. 
 Obwód brzuchatych łydki wciąż spory!

 Na zawodach była nawet dawna królowa polskiej orientacji!

W międzyczasie rozpoczęła się kolejna edycja Grand Prix Krakowa w Biegach Górskich, pierwszy bieg, który organizowałem, a nie brałem w nim udziału. Ale szczerze to jakoś nie gryzło mnie to specjalnie. Moja forma i stan zdrowia i tak nie pozwoliłyby na przebiegnięcie tak trudnej trasy w jakimkolwiek czasie. W trakcie zawodów czas umilały mi długie rozmowy z panią Barbarą, dotyczące poprawy jakości organizacji naszych zmagań. Dziękuję za wszystkie uwagi!


Słynny na całą Polskę baner!


Przechodząc już do samego tytułu tekstu (mimo że ten typ muzyki zdecydowanie nie należy do moich ulubionych), chciałbym wcielić sens tych słów w moją biegową stronę życia. Po tym jak moja dyspozycja była już na absolutnym dnie, chciałem sobie poprawić humor na Jedenastce Niepodległościowej. W trakcie biegu czułem się dobrze, gdy zaczął się podbieg źle, gdy napiłem się wody tragicznie. Jednak pomimo tego, że czas był gorszy niż rok temu (mam nadzieję, że jest to krok w tył, by zrobić dwa do przodu), biorąc pod uwagę różne okoliczności związane z tym start jestem umiarkowanie zadowolony.

 1. Bogdan Semenowycz  36.46
 2. Andrzej Lachowski     +0.29
 3. Oleksandr Łabziuk      +0.41
...
10. Michał Garbacik        +5.51


 Jest i mina przed zgonowa!

Cieszę się z małych rzeczy:
-cieszę się, że mogłem w tak cudowny sposób uczcić naszą niepodległość
-cieszę się, że byłem w stanie przebiec 11 kilometrów
-cieszę się, bo zaliczyłem jednego z najbardziej spektakularnych zgonów w mojej biegowej karierze
-cieszę się, bo wiem, że nie jest jeszcze aż tak źle
-cieszę się, bo wiem, że bez kataru będę biegał szybciej
-cieszę się, z zajebi*tych makrourazów w  dzień po biegu (nie polecam nie iść na roztruchanie po biegu)
- i wreszcie cieszę się, bo jak mawia tytuł najbardziej poczytalnego posta na cycowym blogasku „Każdy z nas jest Odysem, co wraca doswej Itaki”, wiem, że wrócę i gdy zacznę trenować będę umiał cieszyć się z małych rzeczy, a dzięki temu przyjdzie czas na radość z tych większych!

poniedziałek, 17 listopada 2014

Ostatnie podrygi zdechłej ostrygi



Po biegu nowohuckim próbowaliśmy z trenerem robić jeszcze jakieś treningi, jednak mój organizm cały czas mówił STOP, stąd jak napisałem w poprzednim poście zdecydowaliśmy się wywiesić białą flagę i rozpocząć roztrenowanie.


Roztrenowanie w trakcie którego zostało mi jednak kilka startów, w tym dwa biegi podczas Baltic Junior Cup. Chciałem wypaść jak najlepiej, jednak szczerze powiedziawszy nie liczyłem na zbyt wiele. Do biegu podszedłem raczej rekreacyjnie, nie czułem stresu przed startem, chciałem się na trasie po prostu dobrze bawić. Początek trasy pokonałem bardzo płynnie, błędy zaczęły się pojawiać, gdy dogoniłem dwóch Finów. Wtedy całe flow poszło jeb*ć się, zacząłem szarpać próbować uciekać, skończyło się na tym, że Fin mnie wyrobił na przed ostatnim punkcie. Już drugi raz w tym sezonie mając więcej sił od przeciwnika dałem się na końcówce w sztafetach zrobić „w Karolka”. Ale trzeba przyznać cel został spełniony, bawiłem się doskonale! Trasa mogłaby być dwa razy dłuższa.

1. Algirdas Barkevicius        37.07
2. Ludwig Ljungqvist            +0.55
3.  Martynas Tirlikas            +1.59
...
 9. Michał Garbacik              +5.29
18. Krzysztof Rzeńca            +9.38
19. Marek Skorupa                +9.54
20. Zbigniew Porzycz            +10.00
29. Jan Baran                        +14.12

Reasumując, podsumowując ostryga czuła się tego dnia biegowo średnio, technicznie średnio – średnio. Całkiem średnio. Cieszy lepszy występ na tej samej mapie, niż w sierpniu i, że się jeszcze tak łatwo nie dałem chłopakom z młodszej kategorii. Martwią proste błędy i jednak za duża strata do najlepszych na zmianie.

Reasumując, podsumowując taki wysiłek dla ostrygi, która próbowała wykonać ostatnie podrygi to było trochę za dużo, rozchorowałem się na amen. I nie będę tu się szczycił na jakieś większe porównania, bądź tłumaczenia. Bieg musiałem odpuścić, a szkoda bo nawet przy formie z dnia poprzedniego była spokojnie szansa na TOP10, a może TOP6.

Reasumując, podsumowując ostryga zdechła i potrzebuje trochę czasu na regeneracje. W listopadzie czekają ją dwa biegi jeden z uwagi na debiut w barwach AZS, a drugi z obowiązku poczucia nowoczesnego patriotyzmu. Ale to już na pełnym chillu, nie liczę na nic, w końcu ostryga już zdechła…