środa, 22 marca 2017

Wild satisfaction!

„(…)Proponuję żebyś Ty na ostatnią edycję GPK przygotował formę biegową i żebyś pościgał się z najlepszymi(…)” – fragment e-maila organizacyjnego od kierownika sekcji po Biegu Walentynkowym, niech będzie cytatem tego dzisiejszego wpisu, mam nadzieję, że trener się nie obrazi.

A więc, cytując klasyka (przez duże G) – „panie trenerze melduję wykonanie zadania!” Poniżej - szczęśliwa ósemka!


Wracając jeszcze do czasów nieco wcześniejszych, ze startu w Styczniowym Wyzwaniu mogłem być zadowolony, później nieco osłabił moją motywację Zimowy Półmaraton Gór Stołowych (szerzej o nim w kolejnym wpisie (nie polecam (półmaratonu, nie wpisu))). Później było 1,5 tygodnia solidnego pakowania i pieprzone choróbsko przed Biegiem Walentynkowym. A szkoda, bo już nawet znalazłem kandydatkę do wspólnego biegu (o tym poniżej). Po lutowym etapie otrzymałem wyżej wymienionego e-maila i zabrałem się za leczenie oraz trenowanie niejako od nowa! Poniżej jeszcze kilka foteczek ze Styczniowego Wyzwania, gratulacje dla Jaśka, którego nie udało się złapać na ostatnim podbiegu.




Start na Wielkim Finale miał być tym, co tygryski lubią najbardziej – Wielkim Powrotem do swojej Itaki!

Listopadowe Otwarcie – III miejsce
Bieg Mikołajkowy – pieprzone choróbsko
Styczniowe Wyzwanie – II miejsce
Bieg Walentynkowy – pieprzone choróbsko
Wielki Finał - ?

Na starcie kandydatów do zwycięstwa było kilku: wielokrotny zwycięzca krótkiej pętli Przemysław Babula, lider generalki Jasiek, potrafiący robić cuda na świeżości Marek, lutowy zwycięzca Marcin, belgijski imigrant Michał i on Cyc Ron. 


Taktyka na bieg była prosta, nie przejmować się konkurencją i cały czas robić swoje, przede wszystkim nie dać się za bardzo skwasić na pierwszej górce. Po starcie myślałem, że pobiegnę tempem Marcina i Michała (u którego w Belgii, kilometry to chyba jednak inaczej mierzą :D, pozdro!), jednak oni zaczęli za wolno. Zadaniu sprostał Kamil Jezierski – konkurent z dawnych lat. Razem biegliśmy aż do kopca, gdzie złapaliśmy pierwszą grupę. Tam było nas czterech – zapowiadał się niezwykle wyrównany bieg. Kolejny zbieg wyszedłem na prowadzenie, by móc puścić nogi i nie zważać na innych. Na końcu zbiegu puściłem rywali do przodu, z czasem zyskali pewną przewagę. W połowie markowego Alpe Cermis sił już zaczynało brakować, obróciłem się – „Marek ma dość, przynajmniej będzie trzecie miejsce” – taka myśl przyszła do głowy. Do końca podbiegu trzymałem jednak tempo i po ostatnim zakręcie nastąpił atak. Atak ponowiony jeszcze na ostatniej górce i już przebiegając koło kibiców czułem dziką satysfakcję! Satysfakcji jakiej nie było dawno. Na mecie była pora na dziką radość!




Nie da się ukryć, że wynik „du*y nie urywa”, jednak jak na robotę, którą wykonałem, albo raczej której nie wykonałem, tego dnia byłem bardzo zadowolony. Nie da się ukryć, że w tym roku liga była ciekawsza. Poniżej jeszcze kilka foteczek.

Rywalizacja międzypokoleniowa:


Poszli (czyżby nie za mocno?):


Dajesz hardkorowy koksie!


Była walka, o tą walkę chodzi właśnie!


A może opowiedzieć Wam jakiegoś sucharka?


Dziękujemy High5 za pomoc przy wspaniałej imprezie!


Największa talenciara WKS!


Gorzko, gorzko!


I mamusia na podium w generalce!


Paraparapapa, oo!


Później zająłem się sprawami organizacyjnymi, siedząc w depozycie z miłą sekretarką przy biurku. Następnie prowadziłem zakończenie, wraz z panem Tomkiem Polewką. Gratuluję za świetną robotę i dziękuję za miłe słowa, jakobym miał być wzorem w tej kwestii dla takiego fachowca jak pan Tomek. Dużo jeszcze pracy przed nami, ale nie da się ukryć, że w tym roku Grand Prix weszło na kolejny poziom.


Z roku na rok impreza się rozwija, a to był dla mnie Beautiful Day!


I jeszcze jeden dość ważny aspekt. W listopadzie wyglądałem tak:


A w marcu tak:


Nie da się ukryć, że jest to kolejna, fajna, pozasportowa motywacja do trenowania!

Na koniec standardowa dedykacja. Tym razem foteczka z moją ulubioną BW! Panią Basię poznałem na zawodach w Brzesku, gdzie spiker głośno wykrzykiwał jej imię, gdy wbiegała na metę. Później na pieńku miał z nią Marcin (który produkował czarne IceBugi dla kobiet). W ostatnich jednak latach bardzo się z panią Basią polubiliśmy. A w tym roku, gdy włączyłem się mocniej w organizację, zobaczyłem, że jest to osoba naprawdę wyjątkowa! Dziękuję, pani Basiu, za zaangażowanie i za to, że dodaje Pani klimatu naszej imprezie. Życzę Pani jeszcze co najmniej 10 przebieganych edycji GPK. Na zakończenie jeszcze cytat Gajka z Rzymu: „No i co Garbaty miałeś, a masz Woźniakową”. I dobrze! Jeszcze raz gorące pozdrowienia i wspólna foteczka ze Styczniowego Wyzwania!