sobota, 20 lutego 2016

"Kiedy byłem "piękny i młody""


Wracając jeszcze do poprzedniej noteczki, a raczej dwóch poprzednich, spieszę z wyjaśnieniami dla wszystkich tych, którym nie podobał się przesadnie narcystyczny jej ton. Otóż treść notki miała raczej za zadanie ukazać spory dystans autora do swojej osoby, a ostatnimi czasy akurat w jego głowie można znaleźć myśli zgoła odmienne…

Dla tych, którym notka się podobała, jeszcze jedna foteczka seksownych ud xd:


Wróćmy zatem do lutowego Grand Prix, podczas którego niestety na obu dystansach zabrakło tak interesującej rywalizacji jak w styczniu. Co mogę powiedzieć o swoim biegu? Tego dnia postanowiłem powalczyć i to bardzo mocno o złamanie 22 i… dalej będę się kłócić z Harperem, że jednak to 22 zostało złamane. W każdym bądź razie wynik jak na dwa dni po operacji nie taki zły?

1. M.Garbacik     22.00
2. M.Biederman  +2.05
3. M.Skorupa      +2.25

Na uwagę zasługuje jeszcze fejsbukowa foteczka z cyklu #togetherwin. Myślę, że ten motyw się będzie jeszcze w tym roku powtarzał.


Na uwagę zasługuje również znaczący progres pani Marty. Ciekawe dlaczego?  Wrzucam również wspólną foteczkę, gdyż minął już prawie rok od wspólnego biegu walentynkowego.


No i oczywiście wielki powrót Marka Skorupy, czyżby głównego kandydata do brązowego medalu MP w swojej kategorii? Tu pozwolę sobie przeprosić Marka za słowa przed biegiem: "No Mareczku, mam nadzieję, że Grzesia i Jurka to ty sklepiesz." Sklepał i to jak!


Pozwolę sobie również wrzucić korespondencję z panem Jeanem, która bardzo przypadła mi do gustu i nie jako potwierdza moje dwa stanowiska „że w życiu na wszystko jest czas” i „że niczego nie żałuję, wszystko ma swój sens”.



Idąc dalej należy wymienić dzień 10 luty, nie z uwagi na to, że tego dnia biegałem na mega luzie moje pierwsze tempo w tym sezonie, ale na to że po tym dniu się nie pochorowałem. Mocna walka z samym sobą i w czwartek już można było zrobić pierwszy z siedmiu dni pod rząd, gdzie licznik wskazywał ponad 20 kilometrów. Chyba mój organizm w tym roku, ma co do mnie jakieś inne plany!

W trakcie pobytu na półwyspie iberyjskim z uwagi na mój palec (paluszek i główka to szkolna wymówka) niestety pobiegłem tylko jeden bieg na mapie. I zdecydowanie tego typu sprinty to nie moja bajka, mam za wolny mózg. Początek zwalony tak, że głowa boli, później dopadł mnie Hiszpan, który nie biegł jakoś wyjątkowo szybko, dwa razy dałem mu zmianę, dwa razy pobiegliśmy innym wariantem, ale też wiem, że samemu tak szybko bym nie biegł. Inna kwestia, że biegnąc tym tempem, mógłbym biec z 3 razy tyle.

1. A.Martinez    15.37
2. A.Blanes       +0.14
3. I.Zinca          +1.07
...
5.W.Kowalski    +1.49
18. A.Bernaciak +3.05
20. M.Garbacik  +3.32

Tego dnia niestety uciekł mi WRE, z masówy, w takiej dyspozycji. Aj. W ogóle to nie był najlepszy dzień dla Michasia ("Ciekawe co na to Brandżelina" - tą aluzję może zrozumieć tylko kilku „licealnych” czytelników, ale nawet jak nikt nie zrozumie to tak jak niektórzy, blogaska piszę głównie dla siebie.) Jeszcze track z najdłuższego rozbiegania po hiszpańskich górkach, takie coś to wyjątkowa przyjemność.


Przejdźmy może wreszcie do tytułu, gdyż jak na razie zabrakło do niego jakichkolwiek nawiązań. W różnych notkach w zeszłym roku z utęsknieniem nawiązywałem do czasów, kiedy byłem „piękny i młody”. Dziś ogłaszam koniec tej praktyki. 20 lutego 2016 roku, Michał Garbacik jest w takiej dyspozycji, w jakiej jeszcze nie był jeszcze nigdy. To dziś jestem „piękny i młody”, choć ani już młody ,ani tym bardziej piękny to ja nie jestem : )


A co dalej?  Dalej planuję wrócić na mapę i biegać na niej sporo i efektywnie (W tym wpisie celowo nie wrzuciłem mapek, z uwagi na to, że jest to wybitnie „niemapowy” post. Znajdą się w następnym). Dalej planuję robić swoje, tak jak to robię od 2,5 miesiąca. Dalej planuję złamać 21:30 i być przed Krzyśkiem na separacji : )

I dedykacja, dla pewnej uroczej, dwunastoletniej? Hiszpanki.